Ciekawy tytuł, prawda? Szkoda, że nie ja go wymyśliłem. Wymyślił go Filippo Tommaso Marinetti, włoski futurysta. W 1938 roku opublikował „Poemat o mlecznej sukience”. W tym samym roku w Pabianicach otwarto fabrykę o nazwie Polana. Wbrew pozorom te dwa wydarzenia mają wspólny mianownik. Ten mianownik nazywa się lanital.
Lanital to nie jest lek ani suplement, nie jest to także produkt do czyszczenia toalet. Lanital to rodzaj włókna sztucznego, czyli powstającego z naturalnych materiałów dzięki chemicznej obróbce. W przypadku lanitalu tym naturalnym (organicznym) materiałem jest białko, kazeina zawarta w mleku. Proces obróbki wymyślił włoski chemik Antonio Ferretti w latach 30., gdy na Włochy Liga Narodów nałożyła sankcje za atak na Abisynię. W kraju brakowało wełny, były za to nadwyżki odtłuszczonego mleka i z niego właśnie zaczęto produkować nowy materiał dla przemysłu włókienniczego. Ta sztuczna wełna była ponoć miła w dotyku i ciepła, choć trudno się z niej szyło. Ale produkcja ruszyła i wkrótce Włosi zaczęli sprzedawać licencje. Polska fabryka lanitalu (na zdjęciu) powstała właśnie w Pabianicach.
Poemat Marinettiego – awangardowy w formie, nowocześnie ilustrowany – był czymś w rodzaju artystycznej broszury reklamowej. To tak jakby Przyboś ze Strzemińskim stworzyli folder reklamujący na przykład ulepszoną wersję lampy naftowej Łukasiewicza. Sam chyba machnę poemacik o urządzeniu do produkcji grafenu, opracowanym na Politechnice Łódzkiej. Poezja mogłaby w końcu powrócić do opiewania – wszak tam jej początki. A jeśli opiewać, to może właśnie wynalazki albo ich twórców – technologicznych herosów zmieniających świat.
Podobno T-shirty z mleka wracają jako modowa ciekawostka. Czy powstaną też mleczne sukienki? Bielsze niż śnieg (którego zresztą pada jak na lekarstwo), idealnie sprawdziłyby się jako suknie ślubne.Może zresztą jakaś projektantka już ma takie w swojej kolekcji. Tego nie wiem. W każdym razie potrzeba jest matką wynalazków, w epoce ceł i ograniczania globalizacji być może trzeba myśleć o lokalnie dostępnych surowcach. Cała ta historia nie jest spóźnionym primaprilisowym żartem (choć trochę tak wygląda). Żart będzie dopiero teraz, żarcik.
Ja mleczne suknie ślubne produkowałbym nie z serwatki, a z wędzonych warkoczy serowych – znamy ten produkt ze sklepowych półek: splecione serowe nitki tworzą formę przypominającą warkocz albo plecionkę. Przy sporej dawce cierpliwości dałoby się pannę młodą w serową plecionkę ubrać, a pan młody mógłby potem taką suknię zjeść, co byłoby symbolicznym skonsumowaniem małżeństwa. Z kolei zimą na mleczną sukienkę łatwo byłoby założyć kożuch – właściwie sam by się nakładał, gdy właścicielka usiadłaby na piecu.
Felietony
Za moich czasów przed ślubem kościelnym trzeba było wziąć ślub cywilny. Nie było wyboru, więc wziąłem, ale dużej wagi do tego cywilnego nie przywiązywałem. Ubrałem się jak zwykle, do urzędu pojechałem tramwajem, podpisałem i... czekałem na ślub właściwy. Sam wybrałem nie tylko wybrankę, ale też ważniejszą dla mnie ceremonię.
Felietony
Mam ostatnio okazję z bliska obserwować pracę aktora nad rolą. Przygotowujemy spektakl na podstawie noweli czy - jak chcą niektórzy - reportażu Władysława Reymonta "Pielgrzymka do Jasnej Góry". Zrobiłem adaptację, jestem współreżyserem, można zatem powiedzieć, że śledzę sprawy od środka. Trwają próby, aktor czyta, mówi, myli się, szuka właściwej interpretacji, ustalamy, jak ma się poruszać po scenie