To musiał być cios dla naszej opozycji. Nowa administracja amerykańska planuje wprowadzenie programu dodatków na dzieci, czyli czegoś w rodzaju 500+. Prezydent będący nadzieją sił postępu (o wiceprezydentce w tym kontekście nawet nie będę wspominać) zaczyna swoją kadencję zupełnie jak nasza partia rządząca. No i co z tym faktem począć? Pochwalić nie można, ale i skrytykować nie wypada. Przemilczeć? A może podkreślić różnice? Niby to podobne, a jednak niepodobne, nie, to zupełnie coś innego. Oczywiście można odwrócić tok myślenia i powiedzieć, że to cios dla narracji naszej władzy. Nie Trump bowiem, ale Biden robi dobrą zmianę, przy okazji ukazując „lewicowość” tego rodzaju projektów.
Na razie demokraci przygotowują ustawę. Z medialnych doniesień wynika, że 300 dolarów miesięcznie dostaną rodzice każdego dziecka poniżej 6 roku życia, a 250 – dziecka w wieku 6-17 lat. Z moich doświadczeń rodzicielskich wynika, że to raczej starsze dzieci wymagają większych wydatków, ale – zgoda – mogą za to same zarabiać na swoje drobne potrzeby, na przykład roznosząc gazety (w naszych realiach – ulotki). Jest jeszcze druga różnica między amerykańskim a polskim projektem – w USA dodatku nie dostaną bogaci rodzice, przy czym na razie nie ujawniono, kto będzie za bogatego uznany. Być może sama możliwość myślenia o sobie w takich kategoriach zrekompensuje pozbawionym kasy brak przychodów. No tak to rozumiem – może w tym momencie zatryumfować nasza opozycja. Amerykanie wiedzą, jak to urządzić. Gdyby tak było w Polsce od razu byśmy taki projekt poparli (a nie dopiero po kilku latach). Ciekawe, dlaczego sami tego nie wymyślili…
Ja bym jednak podyskutował o tych ograniczeniach. 500 plus nie dla bogatych? No to ustalmy jakiś próg, na przykład… no sami sobie wymyślcie. Ile byście nie podali, będzie źle. Zaraz ktoś powie: to ma być próg zamożności? W dodatku powstanie tradycyjny już problem – co z ludźmi, którzy przekroczą próg o kilka złotych? Co z oszukiwaniem we wnioskach, wypłacaniem części pensji pod stołem? Co z fikcyjnymi rozstaniami par, które chcą w ten sposób zmniejszyć dochód na głowę? Trzeba by to wszystko jakoś rozwiązać, zweryfikować, najlepiej (najgorzej) powołać nową instytucję do rozdzielania dodatków na dzieci. Nie jestem pewien, czy gra jest warta ogarka dla diabła biurokracji.
Mniejsza z tym – dla wszystkich czy dla mniej zamożnych, równo czy nierówno, do 17, 18 czy 24 roku życia. Zapytajmy jednak: czy w ogóle? Przecież fakt, że chce coś wprowadzić Joe Biden nie jest jeszcze (chyba) decydującym argumentem. Nawet to, że różne rodzaje świadczeń rodzinnych są wypłacane w wielu europejskich krajach, nie wszystkich przekonuje. Dlaczego z moich podatków… nie muszę chyba kończyć, znamy te argumenty. Gdy takim ludziom powie się o dodatkach w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, odpowiedzą: ale nas jeszcze na to nie stać. Bogatsze państwa mogą sobie na to pozwolić, my – nie. Czyli najpierw zbudujmy prężną gospodarkę, opartą na innowacjach i zaawansowanych technologiach, a potem będziemy się bawić w socjał.
I tu dochodzimy do kluczowego problemu: kura czy jajko? Czy najpierw trzeba mieć w miarę spokojną głowę, żeby coś wymyślić, czy może ekonomiczny przymus (na przykład płaczące z głodu dzieci) wyzwala w ludziach kreatywność? Wyrwiemy się z pułapki średniego dochodu, gdy wymyślimy coś innowacyjnego. Ale kiedy pomyślimy i zadziałamy twórczo zamiast kupować licencje albo otwierać montownie? Znowu odwołam się do osobistych doświadczeń: gdy jako młode małżeństwo nie mieliśmy dość pieniędzy, by dotrwać jakoś do pierwszego, moja kreatywność skupiała się na znalezieniu kogoś, kto pożyczy trochę kasy. Ewentualnie podejmowaniu dodatkowej pracy w rodzaju odśnieżania ulicy przed domem sąsiada albo sprzedaży pod sklepem warzyw z ogródka. Trochę pomagało, ale problemu raczej nie rozwiązywało. Natomiast gdy sytuacja finansowa trochę się uspokoiła, mogłem spokojnie pokombinować i znaleźć bardziej dochodowe źródła przychodów. Kto ma, będzie mu dane… Może więc ludzie o zabezpieczonych podstawowych potrzebach wcale nie popadają w letarg, ale mają wreszcie siłę pomyśleć?
Pachnie to wam bezwarunkowym dochodem podstawowym? No może trochę… Nie wierzę w to rozwiązanie – zbyt wielu ludzi popadłoby w ten sposób w marazm i piwno-przedkomputerowy trans. Ale przypomnijcie sobie historię firmy Apple i legendę o powstawaniu pierwszych modeli w garażu. Ile w niej prawdy, sami zainteresowani nie mogli się zdecydować, ale nie w tym rzecz. Obejrzyjcie sobie ten garaż rodziców Jobsa na zdjęciu w artykule. Niezły domek, prawda? Nawet jeśli Wozniak i Jobs nie mieli pieniędzy, to ich nieposiadanie pieniędzy było nieposiadaniem jakoś tam posiadającym. To nie były slumsy Rio de Janeiro ani nawet blaszane garaże przy ogródkach działkowych. Nie wierzę w mit głodnego artysty, który tworzy wspaniałe dzieła. Ale nie wierzę też w twórczość obrośniętych tłuszczykiem pieszczochów systemu. Tego czy innego.
Ten czy inny system, ta czy inna partia – dobre pomysły są dobrymi pomysłami. POprzednia władza dobrze wymyśliła orliki, obecna – 500+. Trump mógł wymyślić program trampolina+, ale nie zdążył. Gdyby mnie wziął na doradcę, ufundowalibyśmy dzieciakom milion darmowych trampolin (do sukcesu).
Felietony
W marcowym "Kalejdoskopie" wywiad z Arturem Domosławskim, laureatem Łódzkiej Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Autorem słynnej biografii Ryszarda Kapuścińskiego, a także mniej słynnej biografii Zygmunta Baumana. Ostatnio opublikował tom Rewolucja nie ma końca, poświęcony Ameryce Łacińskiej. Jak sam przyznaje, "doświadczenie latynoamerykańskie wpływa na mój (czyli jego) sposób pisania również o Polsce". Nigdy nie byłem w Ameryce - być może dlatego się różnimy.
Felietony
Napisałem kiedyś wiersz, który zyskał pewną popularność. Doczekał się publikacji, tłumaczeń, nagrań w aktorskim wykonaniu, a nawet dwóch etiud filmowych. Zdarzyło mi się nawet słyszeć o nim z ust przypadkowo spotkanych spacerowiczów. Czyli trafił nie tyle pod strzechy, co na osiedlowe skwerki. Teraz powraca za sprawą AI.