Zapewne większość z państwa dodała sobie w myślach „czerwone”. Umysł podpowiada nam znane schematy, w tym wypadku wbijane do głowy od wczesnej podstawówki układ świateł ulicznego sygnalizatora. Zielone – idź, żółte – uwaga, czerwone – stój. Zatem po zielonym i żółtym chcemy widzieć czerwone, po takim tytule chcemy czytać o organizacji ruchu i korkach. Tego się mniej więcej spodziewamy, w myślach już prawie pisząc za autora felieton. A tymczasem… akurat dzisiaj o sygnalizatorach nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Zmieniam układ: zielone, żółte… i niebieskie. Kto zgadł, o co chodzi? Oczywiście – worki na śmieci, segregacja. Ale nie będzie to tekst o konieczności selektywnej zbiórki odpadów. Ani o podwyżkach opłat. Będzie o…
Zatem zielone, żółte i niebieskie. Ale które do czego? Nie mogę zapamiętać. Sprawdzałem to już dziesiątki razy, mam to nawet zapisane na kartce, ale i tak zawsze mam wątpliwości: który do papieru, który do szkła, który do plastiku. W pracy kolorowe pojemniki, w domu kolorowe worki, wszystko trzeba ładnie podzielić, zapakować i wystawić przed dom. W poniedziałek wieczorem. Bo we wtorek rano odbierają. Stały termin, więc w mózgu już się ścieżki skojarzeń utrwalają i być może po latach o wystawieniu śmieci automatycznie pomyślę, widząc spektakl teatru telewizji. Taki ze mnie kalendarzowy pies Pawłowa, któremu już w sylwestra ślina cieknie na myśl o serniku Wiedeńskich Filharmoników. A koncert z Wiednia ze skokami w Garmish-Partenkirchen nierozerwalnie spleciony, jakby polki i walce rozgrzewką były przed pierwszą serią konkursową, w która – jak co roku przypominają komentatorzy – rozgrywana jest systemem KO. Ale to jeszcze trochę, na razie mamy kwiecień – do końca roku pozostało 245 dni.
Wróćmy zatem do poniedziałkowego wieczora, gdy wystawiwszy posegregowane śmieci przed furtkę, a wcześniej wyprowadziwszy psa na spacer, do przerwanej lektury pasjonującej książki Olivera Sacksa powróciłem. Człowiek, który pomylił worek na śmieci z kapeluszem – majaczył mi tytuł przed oczami. Nie, to było jakoś inaczej… człowiek, który pomylił żonę z wanną na wydaniu… Nagle z półsnu budzi mnie warczenie psa – coś się dzieje na ulicy. Wychodzę sprawdzić, a to para dzików rozrywa żółty worek w poszukiwaniu pożywienia. Widzę, że worki sąsiadów są już przetrząśnięte – po ulicy walają się opakowania po śmietanie, serkach i pakowanych próżniowo pierogach. Do tego sporo folii w różnych kolorach. Ale ciekawostka – dziki rozerwały tylko żółte worki, zielonych i niebieskich nie ruszając. Widać wolą plastik od szkła i papieru. Mój (a nie Pawłowa) pies odruchowo zaszczekał i dziki poszły dalej niczym karawana Duke’a Ellingtona i Juana Tizola.
Ja widziałem akcję dzików na żywo, ale sąsiedzi i sąsiadki, którzy w środku nocy grzecznie (a może i niegrzecznie) spali, dopiero rano zobaczyli foliowo-plastikowy bałagan. Mieli trzy wersje wydarzeń. To pewnie bezpańskie psy, to jakaś pijana chuliganeria, to śmieciarze sprawdzający, co wyrzucamy. Zwłaszcza trzecie rozwiązanie zagadki wydaje się interesujące. Pani sąsiadka słyszała (w telewizji?) o związanym z segregacją kontrolowaniu wyrzucanych śmieci i poszła za ciosem. Sam widziałem pracowników firmy odbierającej odpady, gdy rozpruwali mój worek w poszukiwaniu trefnego towaru. Ale nie rozrzucali przecież śmieci po ulicy. Tego chyba nie robią – to byłby cios w samo serce ich zawodowej misji. A jednak umysł sąsiadki dał zielone światło takim właśnie interpretacjom. Gdy powiedziałem jej o dzikach, znalazła przytomnie rozwiązanie problemu – trzeba będzie wystawiać rano. Ale żeby wystawiać, trzeba wstawać. Dziki do spółki ze śmieciarzami oduczą nas wylegiwania się do siódmej.
W nocy wszystkie światła są żółte. Pulsują jak krew.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".