Mieliśmy wybory, a przedtem kampanię. Słowo zaczerpnięte z języka wojskowego, nie bez powodu. Potyczki, zaczepki, rywalizacja mało rycerska trwała przez długie miesiące. No ale teraz już spokój – pomyślałem naiwnie, gdy exit poll zmienił się w late poll. Myślałem, że politycy zabiorą się do pracy, a znajomi na Facebooku wrócą do postów o kotach i zmianach w przyrodzie. Powiem wprost – myliłem się.
Zwycięzcy przystąpili do dzielenia skóry na niedźwiedziu, przegrani zaczęli szukać winnych porażki. Lud facebookowy skupił się na inwektywach pod adresem przeciwników, małej dziewczynki nie pomijając. Co do przyczyn porażki: jedni uważają, że kandydat był dobry, ale źle promowany, inni, że może i dobry, ale kojarzył się ze złym rządem, jeszcze inni, że zaszkodziły mu cztery litery. Nie wiem, może po prostu większość uznała, że ten drugi był (mimo wszystko) lepszy, choć wielu wydawał się dużo gorszy. Swoją drogą, jeśli trzeci raz z rzędu jakaś partia nie potrafi przeprowadzić kampanii, jeśli nie zatrudnia specjalistów, nie robi badań opinii publicznej (albo robi, ale i tak wie lepiej), to skąd przypuszczenie, że będzie dobrze kierować państwem?
No ale skąd właściwie wiadomo, który będzie lepszy? Tak nam się wydaje, tak sądzimy. W demokracji umówiliśmy się, że prezydentem będzie ten, kogo ludzie wybiorą w głosowaniu. Ten, który się spodoba – wszystko jedno dlaczego. Mogliśmy umówić się inaczej, na przykład, że prezydentem będzie najwyższy człowiek w kraju czy najwyższy z posłów (kanclerz Kohl i generał de Gaulle mieliby szansę). Albo najstarszy – to byłoby łatwo ustalić. Albo najmądrzejszy. Tu byłoby trudniej, ale wyobrażam sobie teleturniej „Jeden z trzynastu” (pod względem scenografii bardzo podobnie wyglądała telewizyjna debata kandydatów) – Tadeusz Sznuk przygotowałby pytania, kandydaci by odpowiadali, odpadali, aż w końcu zostałby jeden, który zostałby nowym władcą. Inny wariant – mogliby grać w szachy (wszak polityka międzynarodowa to taka partia szachów) abo rzucać oszczepem (kto dalej, nie do konkurentó). Ale nie…
Umówiliśmy się, że prezydentem zostaje ten, który umie przekonywać (do siebie). W tej logice nie ma czegoś takiego jak niewłaściwy wybór. To wybór określa, że ktoś jest właściwy. Ma to uzasadnienie w wierze w zbiorową mądrość. Gdy wielu ludzi ocenia jakąś rzecz, na przykład szacuje jakąś wielkość, to uśredniony wynik będzie często bliski prawdzie. The wisdom of the crowd. Zbiorowa opinia, wyrok długiej ławy przysięgłych. Oczywiście można gardzić tłumem, narzekać, że niewykształcony, że interesowny. Poprzednio problemem byli starzy, teraz okazało się, że „właściwie” nie chcą głosować młodzi. I tu znowu – tak się umówiliśmy. Że od 18 lat, a nie od 21 albo 40. Albo tylko żonaci, albo tylko posiadający dochód roczny powyżej… Różnie można określić prawa wyborcze. Ale póki są takie właśnie…
Zdaniem jednych demokracja wygrała, zdaniem innych przegrała. Moim zdaniem zremisowała – jakoś te wybory przeszły, ludzie się wypowiedzieli, przy okazji posłuchali mniej lub bardziej mądrych dyskusji. Ale czy było to warte tych tysięcy plakatów, tych ulotek, spotów, balonów i czego tam jeszcze. A także tych kłótni w domach, miejscach pracy, w Internecie wreszcie. I tej straty czasu oraz energii. Jeszcze nigdy tak wielu nie straciło tak wiele (czasu) dla tak niewielu. Chyba nie warto…
Pisał o tym Pascal, który widział przewagę monarchii. Zasada, że rządzi najstarszy syn poprzedniego króla, może wydawać się bezsensowna, ale jest chociaż jasno sformułowana. Od razu wiadomo, kto ma przejąć władzę i żadne banery nie są potrzebne. Umarł król, niech żyje król. A ryzyko, że się nie sprawdzi – chyba takie samo jak w demokracji.
Felietony
Sto lat temu zmarł Władysław Reymont, wielki pisarz, noblista, autor... no właśnie. "Ziemię obiecaną" i "Chłopów" zna każdy (prawie) każdy głupi, a i wielu mądrych. Ale te mniej popularne utwory, na przykład "Pielgrzymkę do Jasnej Góry", "Marzyciela" czy "Bunt"? Ja właśnie nadrabiam zaległości z okazji Roku Reymonta. Nadrabiam, ale i odkrywam wielce ciekawe rzeczy.
Felietony
Małe dzieci sądzą, że rzeczy biorą się za sklepu, choć być może już za chwilę będą twierdzić, że z paczkomatu. Paczkomaty nazywają się InPost lub Allegro, natomiast sklepy mogą się nazywać rozmaicie. Oprócz nazw handlowych marek mamy też różne nazwy gatunkowe: sklep z książkami to księgarnia, sklep z lekarstwami i suplementami diety to apteka. A sklep z samochodami? Sklep z samochodami to nie sklep, to salon.