Teksty / Felietony / SYLWESTER Z MARZEŃ

Co za rok! Piątkowy felieton wypadał w Wigilię, kolejny wypada w ostatni dzień roku… podzielę się zatem z Państwem swoją odpowiedzią na pytanie o najlepiej zapamiętanego sylwestra. Pytanie sam sobie zadałem w specjalnej ankiecie, opracowanej przez mój ośrodek badania opinii prywatnej. – No trochę się już tych sylwestrów przeżyło, ale właściwie to łączą mi się one w jedną wiązankę zgranych przebojów: trochę za mało tańców, trochę za dużo alkoholu, uspokajanie przestraszonych psów, daremne oczekiwanie na taksówki, potem przysypianie do koncertu Filharmoników Wiedeńskich i marsz Radetzkiego płynnie przechodzący w pierwszą serię konkursu w Garmisch-Partenkirchen. Na takim tle wyróżnia się we wspomnieniach wieczór, a właściwie cały 31 grudnia sprzed kilkunastu (a może już dwudziestu kilku) lat.

To był nie najlepszy czas pod względem finansowym. Nie żeby wcześniej albo później było jakoś rewelacyjnie, ale wtedy akurat było wyjątkowo nierewelacyjnie. W dodatku tak się jakoś porobiło, że moja wypłata i żony wypłata umówiły się u nas w domu dopiero po Nowym Roku. Tak więc w sylwestra zostaliśmy bez kasy, wina musującego, a nawet bez jedzenia. Bez przesady – jakieś tam jedzenie było. Chleb, masło, dżem i kasza gryczana zawsze się znajdzie w lodówce i okolicach, ale atmosfery szampańskiej zabawy ten zestaw nie zapowiadał. Zapowiadał za to żale żony nad zmarnowanym życiem. Postanowiłem temu zaradzić. To były czasy, gdy Janusz Korwin-Mikke jeszcze nie przysypiał ani w polskim, ani w europejskim parlamencie, ale odważnie głosił ideę dorabiania się braniem spraw we własne ręce, w czym sekundował mu przez długie minuty, godziny, a nawet lata Leszek Balcerowicz. Gdyby im tak trochę zmieszać nazwiska, powstałby Januszek Winkor-Balowicz, utracjusz z jakiejś dawnej komedii. Ale osobno trzymali linię: bez pracy nie ma kołaczy. Ani wina. Ani balu.

No więc biorę rano łopatę do odśnieżania (to były czasy, gdy śnieg nie był jeszcze na kartki) i wyruszam na podbój miasta. Chodzę po uliczkach willowego osiedla i proponuję swoje usługi. – Może odśnieżyć przed domem? – Może samochód odkopać? Oferta długo nie znajduje chętnego. Nikt nawet nie pyta o cenę. Dopiero koło południa, gdy już mam wracać z wypuścić w taką pogodę psa z kulawą nogą – jakiś facet się decyduje (lituje?). – Niech pan odśnieży chodnik i wjazd do garażu – składa zamówienie. Chodnik to pestka, ale zjazd do garażu to stromizna wypełniona w najgłębszym punkcie ponadmetrową warstwą białego wcale nie puchu. No ale czego się nie robi dla dobrej zabawy – rach ciach, cztery godziny i po sprawie. – To ile za to odśnieżanie? – No tak 7 złotych za godzinę – proponuję, choć kuzyn na budowie jako pomocnik murarza za piątaka na godzinę robił. Dostaję trzy dychy i jeszcze facet z odśnieżonego garażu przynosi butelkę prosecco – ma tam, jak się okazuje, całą skrzynkę.

Wracam do domu dumny jak myśliwy po udanym polowaniu. Żona idzie szybko do sklepu po sardynki, pomarańcze i czekoladę, ja szykuję kieliszki i świeżą koszulę. Jeszcze tylko kąpiel i… na chwilę się położę. Sen mnie dopadł i sny na mnie spadły – jak śnieżyca na miasto. Śnił mi się bal – trochę studniówka, a trochę sala lustrzana. Tańczyłem z tymi dwiema laskami z ABBY kankanopodobny taniec do „Rasputina” Boney M, a potem Izabela Trojanowska chciała odlecieć z ramion mych wprost do nieba. Dałem się namówić na występ i też coś zaśpiewałem. Wybrałem „Chodź, pomaluj mój świat” i wszyscy bili mi brawo, a obecny na balu Mick Jagger powiedział, że w końcu odczuwa prawdziwą satysfakcję. Potem były toasty i znowu tańce, tym razem wodzirej zarządził węża i traf chciał, że akurat przypadło mi miejsce za Monicą Bellucci. Przewróciłem się na drugi bok i sen się zmienił – teraz byłem na stadionie. Widzew grał z Legią o mistrzostwo i na pięć minut przed końcem przegrywał 0:2. Wtedy Franciszek Smuda rozejrzał się wokół i zdecydował się na pokerową zagrywkę – wpuścił mnie na boisko i nie żałował wyboru. Pierwszą bramkę strzeliłem po samotnym rajdzie w stylu Maradony, drugą – strzałem z 70 metrów à la Marek Citko. W doliczonym czasie gry wypracowałem trzecią bramkę Szymkowiakowi i mieliśmy tytuł, a także awans do Ligi Mistrzów. Niestety przed meczem z Liverpoolem spadł śnieg i przed grą musieliśmy odśnieżyć całe boisko. Z głośników leciał „Zenek blues” (to były czasy, gdy imię Zenek kojarzyło się muzycznie z Andrzejem Rosiewiczem). Rusz się, Zenek, śnieg na dworze…

Budzą mnie wystrzały fajerwerków. Otwieram oczy, potem otwieram prosecco, składam żonie życzenia, wypijamy i… zasypiam ponownie. Rano dojadam podeschnięte sardynki i resztki pomarańczy. Żona skwaszona, chodnik przed domem zasypany.


Autor
Piotr Grobliński, poeta, dziennikarz, publicysta kulturalny. Urodzony w 1966 roku w Łodzi. Jako poeta i recenzent debiutował w 1986 roku w „Odgłosach”. Opublikował sześć tomików poetyckich: Błękitne lustro aksjologii (1990), Filozoficzne aspekty tramwaju (1995), Zgodnie z regułą splotów (1997), Festiwale otwartych balkonów (2005), Inne sprawy dla reportera (2012), Karma dla psów (2018), a także zbiorów felietonów Depilacja okolic serca (2014) i Wanna na wydaniu (2020). Pracuje w Łódzkim Domu Kultury jako redaktor specjalizującego się w poezji wydawnictwa Kwadratura. Ponadto redaguje portal SNG Kultura. Publikuje felietony, reportaże i recenzje książek oraz spektakli teatralnych, m.in. w „Kalejdoskopie”, prowadzi spotkania z ludźmi kultury. Pomysłodawca i członek kapituły nagrody Armatka Kultury.

16.01.2025 | Piotr Grobliński

Felietony

DYREKTOR

Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.

CZYTAJ DALEJ +

09.01.2025 | Piotr Grobliński

Felietony

PIERWSZA ROCZNICA ŚMIERCI

Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".

CZYTAJ DALEJ +