Kiedyś to były zawody – wystarczy spojrzeć na mapę. Łagiewniki, Sokolniki, Bednary, Zduny. Gdzie dziś szukać bednarza czy zduna? Sokolnik to może się znajdzie na lotnisku, płoszy tam ptaki. Ale na przykład krzykacza miejskiego trudno spotkać, wcale nie dlatego, że spłoszył go sokół. Krzykacz to żaden ptaszek, to jeden z ginących zawodów. Nad ginącymi zawodami mało kto rozpacza (w odróżnieniu od ginących gatunków), więc i my dajmy spokój. Zwłaszcza że w miejsce starych od razu pojawiają się nowe. Na przykład zawód koordynatora intymności. To zawód przyszłości, bo do Polski wchodzą standardy zachodnie, a tam to już norma. Szczególnie w Ameryce.
Co robi koordynator intymności? Jak sama kalka z angielskiego wskazuje – zajmuje się koordynacją intymną. Koordynuje przebieg scen erotycznych w filmie i teatrze, dba o bezpieczeństwo psychiczne aktorów, przygotowuje kontrakty, w których określa się, co może zostać pokazane i pod jakim warunkiem. Czasami opracowuje nawet układy choreograficzne scen intymnych. Ciekawe, jak wyglądają w tym wypadku konsultacje z reżyserem, przedstawianie propozycji i pozycji. Ciekawe też, jakich kwalifikacji wymaga się od adeptów tej nowej profesji, w jakich szkołach jej się naucza i czy są jakieś egzaminy dopuszczające do zawodu. Aż strach zapytać, co przedstawia godło cechu koordynatorów intymności…
My tu sobie żartujemy, a sprawa jest poważna. Ktoś w końcu zauważył, że coraz odważniejsze sceny erotyczne w filmach nie kręcą się same i że występujący w nich aktorzy mogą nie czuć się zbyt komfortowo na planie. A także poza planem, gdy wspominają sobie pracę, uwagi reżysera, gapienie się ekipy, gdy w rodzinnym gronie oglądają swój aktorski dorobek i zastanawiają się, czemu właściwie zgodzili się w tym występować. A filmowa kuchnia z każdym rokiem serwuje coraz pikantniejsze dania. Momenty, którymi ekscytowaliśmy się za młodu, są dziś standardem kina familijnego. Kąpiąca się w potoku goła baba, którą kiedyś pokazywano jako atrakcję na fotosach reklamujących film, dziś mogłaby wystąpić najwyżej w reklamie hydromasażu. Sceny, które bez przesady można zakwalifikować do soft porno, zawiera prawie każdy współczesny serial kryminalny czy film obyczajowy, a co dopiero kino artystyczne. A co powiedzieć o teatrze, gdzie widz pierwszych rzędów prawie ociera się o nagość aktorów i aktorek.
W dodatku króluje dosłowność i realizm, jakby wszelka metafora była zakazana. Pamiętam film (nie pamiętam tytułu), który widziałem jeszcze będąc pacholęciem. Bohaterowie namiętnie się całowali (romantyczna muzyka), po czym kamera zjechała w dół, pokazując ich nogi w eleganckim obuwiu. Z towarzyszeniem coraz bardziej romantycznej muzyki docieraliśmy do finału sceny, w którym na podłogę zjechały koronkowe majteczki. Działało to na wyobraźnię, nie powiem, a mimo to aktorka po zagraniu sceny nie potrzebowała chyba psychologa. Dawne dzieje… świat się zmienia. I to w dwie strony naraz – im więcej widać na ekranie, tym ruch Me Too na mniej pozwala w kuluarach. Nie dziwi więc, że do zgrania tych dwóch porządków potrzebny jest koordynator, koordynator intymności.
Współcześnie potrafimy wspaniale rozwiązywać stwarzane przez siebie problemy, powołując kolejnych rzeczników, koordynatorów czy coachów. Być może dzięki temu ludzie mają co robić. Można by trochę wyhamować z seksem w filmach, ale lepiej sprawić sobie nowy zawód. Z czasem może się przyjąć, a nawet umasowić. Kiedyś własnych specjalistów od coachingu dietetycznego miały tylko największe gwiazdy, dziś w pewnych kręgach osobisty doradca w sprawach jogurtów i sałaty to już standard. Może więc i koordynatorzy intymności zawitają kiedyś do naszych domów, by dobierać nam choreografię scen łóżkowych. Wraz z intercyzą podpisywać będziemy przygotowany przez nich kontrakt.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".