Śniło mi się, że dokonałem wielkich czynów. Wszyscy bili mi brawo, wznosili na moją cześć okrzyki, udzielałem jakichś wywiadów. Piękne kobiety usilnie chciały mnie pocałować, piękni mężczyźni chcieli uścisnąć mi dłoń. Byłem bohaterem, choć tylko we śnie. I przez chwilę po obudzeniu. Ciekawe jednak, że zupełnie nie pamiętam, jakich to czynów dokonałem, czym zasłużyłem sobie na te senne zaszczyty. O czym to świadczy? Szybka amatorska psychoanaliza prowadzi do pesymistycznych wniosków. Marzę o sławie, docenieniu i zaszczytach, mniej zaś liczy się dla mnie uzasadnienie tychże. Czyli doceńcie mnie, choć sam nie wiem za co. Chcę być celebrytą własnego snu.
Każdy chce być zauważony, doceniony, kochany. W takiej właśnie kolejności – bo przecież trzeba być zauważonym, żeby zostać docenionym. Trzeba być docenionym, by zostać pokochanym. Każdy by chciał – to normalne i nic w tym złego. Problem zaczyna się wtedy, gdy świat nie chce nas zauważyć (często) albo zauważa nas w stopniu nieodpowiadającym naszym potrzebom (prawie zawsze). Co wtedy? Mamy wyjść na środek i krzyczeć: Halo, jestem fajny? Mniej więcej tym jest większość wpisów na Facebooku, większość felietonów i większość wierszy. Tym są żarty i zabawne historyjki, cała ta błyskotliwość i dowcip. Ja mam nawet w mózgu specjalny przycisk, który uruchamia mi tryb „dusza towarzystwa”. Działa przez godzinę, potem trzeba dotankować. Najlepiej białe wino.
Oczywiście to, co tutaj wypisuję, doskonale się w tę strategię wpisuje. Widzicie, jaki jestem fajny? Mam do siebie dystans, jestem krytyczny i autoironiczny. Dojrzalszy niż ci, którzy szukają jedynie poklasku. Ja gram w wyższej lidze, szukam poklasku u bardziej wyrobionej publiczności, co to niejeden akapit Gombrowicza (a może i Camusa) przetrawiła. Można tak w nieskończoność brać w nawias kolejne demaskacje, ale nie brnijmy w to dalej. Nie popisujmy się pseudointelektualnymi nawiązaniami, nie infantylizujmy się inteligencko. Jesteśmy fajni, jesteśmy błyskotliwi i niewiele z tego wynika. Czasami tylko żal i pretensje do świata.
Czasem ktoś się narobi, a nikt tego nie zauważy, nie podziękuje, nie podkreśli w przemówieniu. Albo podkreśli za słabo, zasługi innych podkreśli bardziej. Przykro nam. Czasem ktoś zaprotestuje, licząc na poparcie innych. A potem stoi sam na środku sali i nikt jakoś do niego nie podchodzi. Przykro nam. Czasami ktoś miesiącami cyzeluje swoje teksty, wydaje książkę, rozdaje znajomym. Najchętniej zadzwoniłby następnego dnia z pytaniem o opinię, ale odczekuje tydzień. „Nie miałem jeszcze czasu zajrzeć”. Nieśmiało wraca do tematu po miesiącu. Potem już nie pyta. Przykro mu.
Kto jest najważniejszy w teatrze? Autor, reżyser, aktor czy widz? Może reżyser, który nie eksponuje siebie, ale chce wydobyć ideę utworu. A może aktor, który chce przeprowadzić widza przez tekst… Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! A może najważniejsze jest to, co dzieje się pomiędzy nimi… Najważniejsze dopiero może się stać, najważniejsze się wydarza, jeśli nikt się nie popisuje. Pod najważniejszym nikt się nie podpisuje.
To na koniec taki sen: Startuję w mistrzostwach świata w śnieniu. Zawodnicy podłączeni są do specjalnej aparatury, która skanuje ich umysły. Następnie jurorzy dokonują analizy i wybierają „najbardziej wielkoduszny sen dnia”. Zawody trwają tydzień, a zwycięzca dostaje Puchar im. Borgesa. W śnie śni mi się, że cieszę się jak dziecko z sukcesów moich przeciwników. Poza tym przez cały dzień przeprowadzam niewidomych przez rondo Solidarności. Mój sen zdobywa pierwsze miejsce, dostaję złoty medal. Są wywiady, wszyscy wznoszą okrzyki i biją brawo. Okazuje się, że jest to już dyscyplina olimpijska, więc będę dostawał dożywotnią emeryturę. Mogę spać spokojnie.
Na zdjęciu autor w teatrze, foto: Jola Sowińska-Gogacz
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".