Zgubiłem różaniec. Wypadł mi gdzieś nad rzeką. Nie zawsze noszę przy sobie różaniec, ale wtedy akurat miałem go w kieszeni koszuli. Podczas weekendowego wyjazdu poszliśmy ze znajomymi na spacer. Rzeka, łąki, las, polna dróżka, ciepły majowy wieczór. Wszedłem na chwilę do rzeki, zawołałem psa, który z impetem skoczył mi na pierś. Niechcący zamoczyłem ubranie, potem biegałem, szukając ciepła zachodzącego słońca i machając zdjętą z pleców koszulą, żeby szybciej wyschła. A jeszcze później, już podczas przygotowań do wieczornego ogniska, zauważyłem brak mojego różańca z oliwnego drewna. Wracam nad rzekę – powiedziałem. – Daj spokój, zaraz będzie ciemno – żona nie wierzyła w możliwość odnalezienia zguby. – Po powrocie kupimy nowy. Przez moment prawie mnie przekonała. Ale do agroturystycznego podwórka, na którym szykowaliśmy ognisko, dobiegł śpiew wiejskich kobiet, które po drugiej stronie drogi zebrały się pod kapliczką na majowe. Trzeba chociaż spróbować…
Dodam, że wzrok mój w okulistycznych rankingach jest mocno na minusie, a mimo to pobiegłem, poszukałem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Tryumfalnie powróciwszy z różańcem w ręku, poddałem pod głosowanie trzy możliwe wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Po pierwsze – przypadek. Że niby trafiło się ślepej kurze ziarno, że miałem szczęście, że w sumie nic szczególnego. Na to ktoś przytomnie zacytował Einsteina, że przypadek to sposób Boga, aby pozostać anonimowym. Zatem skoro padło już takie stwierdzenie, to może po drugie – jakaś nadnaturalna siła pokierowała mnie we właściwe miejsce. Było jeszcze trzecie wyjaśnienie sukcesu wieczornych poszukiwań – moje dedukcyjne zdolności. Niczym biegły detektyw po przybiegnięciu nad rzekę przeanalizowałem sytuację, zlokalizowałem miejsce, w którym wszedłem do rzeki (ślady stóp), obliczyłem, gdzie mniej więcej mogłem radośnie podskakiwać po wyjściu z wody i jak w związku z tym mógł polecieć różaniec. Która wersja was przekonuje? I czy sam przedmiot poszukiwań ma tu jakieś znaczenie? Czy gdyby chodziło o klucze lub kluczyki, to ingerencja sił nadprzyrodzonych byłaby mniej prawdopodobna? – Od razu wiedziałam, że znajdziesz – stwierdziła koleżanka.
Zauważmy, że wersja druga i trzecia wcale nie muszą się wykluczać. Przecież biegnąc, coś tam sobie myślałem, analizowałem, na miejscu musiałem się rozejrzeć, sprawdzić. Może te nadprzyrodzone ingerencje to tylko drobne podpowiedzi, naprowadzenia, popchnięcia w dobrym kierunku. Ciepło, ciepło. Może w ogóle tak to działa… Ktoś lub coś, jakaś siła, może nas wesprzeć, pomóc, ale to my musimy się na tę pomoc otworzyć. I współdziałać. Ktoś modli się o zdanie egzaminu, ale jednocześnie się uczy. Ktoś prosi o wyzdrowienie, ale przecież chodzi do lekarza. Przyznaję – odmawiam różaniec w różnych intencjach, na przykład o zakończenie pandemii. Napisałem przyznaję, jakbym się tłumaczył. Niektórym pewnie wyda się to dziwne. Jednym, że odmawiam, innym, że przyznaję. Mogą nawet wspomnieć o klepaniu zdrowasiek. Ale co złego w monotonnym powtarzaniu modlitewnej formuły? Pomyślmy o tym jak o dalekowschodnich praktykach medytacyjnych. Wartych poznania i praktykowania dla wewnętrznego spokoju i duchowego rozwoju. Kiedyś sam wymyśliłem sposób angażujący w kontemplację ciało – różaniec spacerowy, gdzie paciorkami byłyby nanizane na nitkę ulicy latarnie. Wystarczyłoby tempo chodzenia dopasować do rytmu wypowiadania słów i robić po osiedlu modlitewne kółka.
W „Nowennie pompejańskiej” takie słowa modlitwy do Matki Boskiej: O, gdyby cały świat wiedział, jak jesteś dobra, jaką masz litość nad cierpiącymi, wszystkie stworzenia uciekałyby się do Ciebie. Ptaki mogłyby modlić się lataniem, drzewa – drżąc jak osika i wypuszczając listki. Rzeka zaś płynąc, płynąc, płynąc.
Nie wiem dokładnie, jak przepływają duchowe energie. Nie wiem też, czemu czasami modlitwa jest skuteczna, a czasami nie. Wiem, że warto wracać nad rzekę i szukać zgubionych różańców. Warto zatrzymać się przy kapliczce na skraju lasu. Warto słuchać niezbyt czystego śpiewu starszych kobiet. Może to nam pomoże. Pandemia niedługo się skończy. Wtedy jedni powiedzą, że w końcu Bóg nas wysłuchał. Inni, że tak jak przyszła, tak poszła – niczym wiatr albo sztorm. Jeszcze inni, że jako ludzkość wymyśliliśmy szczepionki i poradziliśmy sobie z problemem. Być może wszyscy będą mieli trochę racji.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".