Oglądam telewizyjne programy na temat remontów. Sezon piąty, odcinek szósty: pani architekt wnętrz doradza, jak urządzić mieszkanie kupione w stanie surowym. Albo pan architekt przerabia komuś zapuszczony salon. Albo amerykańscy bliźniacy robią z ciasnej kuchni kuchnię z wyspą. Jest tego trochę na różnych tematycznych kanałach. Moja sąsiadka też to ogląda. To znaczy też o remontach, ale co innego – w innej telewizji. Wiem, bo zrobiła sobie remont i w nowej aranżacji telewizor wisi tak, że widać go z mojego ogródka. No to czasami zerknę, co ogląda (albo i nie ogląda, może ma tylko włączony telewizor).
A zatem oglądamy sobie te remonty cudze, ja trochę zastępczo, bo nie chce mi się skończyć remontu własnego. To jak z oglądaniem sportu albo filmów podróżniczych. Człowiek ma potem wrażenie, że sam potrenował albo pojeździł po świecie. Oglądamy, oglądamy i wyciągamy wnioski. Wersja wierszowana: oglądamy, oglądamy, wnioski wyciągamy. Wersja filozoficzna: oglądamy, oglądamy, a czas płynie.
Wniosek pierwszy: te wszystkie mieszkania po profesjonalnym remoncie trochę są podobne. Może to wynikać z faktu, że jakieś firmy są sponsorami programu i ich produkty muszą się pojawić. W każdym razie za każdym razem podobne kinkiety, podobne zabudowy kuchenne, podobne łazienki. No i zawsze modułowa kanapa narożna przed telewizorem (nie da rady bez kanapy? bez telewizora?). Prawie nigdzie za to nie ma książek, nie ma nawet półek, na których mogłyby się pojawić. No dobra, czasem są, ale takie, że wystarczy na jakieś 50 woluminów. Nawet gdy któryś pokój nazywany jest gabinetem – regałowa nędza. W jednym odcinku już miałem nadzieję, bo przy biurku były półki. Okazało się, że to będzie „kącik gamingowy”. – Tu będę się relaksował – powiedział do kamery trzydziestoletni właściciel mieszkania. Dobrze, że nie wymyślił sobie kącika Lego. Oczywiście obrazów też nie ma – pani architekt wiesza ludziom na ścianach najwyżej jakieś plakaty czy fototapety. Albo duże zdjęcia kobiet Helmuta Newtona w czarnych ramkach.
Wniosek drugi: burzenie. Zawsze zaczyna się od przestawiania ścian, przekładania instalacji, kucia i prucia. Nawet gdy mieszkanie nowe, to ekipa trochę przesuwa ścianę, żeby zrobić wnękę na szafę, poszerzyć korytarz albo powiększyć sypialnię kosztem salonu albo odwrotnie. Oczywiście na filmie pokazują to kucie przez dwie sekundy, a potem od razu szpachlowana jest nowa ściana. Nigdy nie widziałem kupy gruzu ani ekipy wynoszącej wiadrami śmieci. Tak więc remont zaczynamy od zapylenia okolicy i wkurzenia sąsiadów kilkoma dniami niemiłosiernego hałasu. W amerykańskim programie dwóch wysokich bliźniaków daje nawet klientom wielki młot, by sami rozwalali stare ściany i szafki. To ma niby być takie symboliczne zerwanie z przeszłością, zburzenie starego porządku. Wszystko idzie oczywiście do kontenera, niczego nawet nie próbuje się odzyskać.
Wniosek trzeci: to wszystko jest trochę (za) drogie. Amerykańscy prowadzący pytają klientów o budżet, polska projektantka po prostu projektuje, przywozi ekipy, potem wprowadza klientów do ich gotowego mieszkania (a oni krzyczą łaaał!). Na koniec pojawia się informacja, ile to wszystko kosztowało. Przeciętnie 300 000, ale widziałem odcinek, w którym doszli do 620 000. To już prawie cena domu. Chybabym nie chciał wydawać takiej sumy na urządzenie mieszkania. Nie chciałbym też mieszkać we wnętrzu, które ktoś mi wymyślił. Ustawił meble, dobrał kolor ścian, szafek i ręczników. Na ścianie powiesił obrazki. Dobrze, że nie kupił mi kapci pasujących do koncepcji wnętrza. Zresztą, czemu nie iść dalej w tych kapciach? Można by dobrać ludziom ubrania i serwowane potrawy. Tylko pamiętajcie: żadnej sałaty ani ogórków – zieleń nie pasuje do waszego stołu.
Jeśli powierzymy nasze życie specjalistom, zaoszczędzimy sporo czasu. Będziemy go mogli poświęcić na dodatkową pracę, by opłacić architektów naszych wnętrz, coachów, personalnych dietetyków i kogo tam jeszcze. Tylko czy pozwolą nam oglądać programy o remontach?
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".