Wpadła mi w ręce książka – tak się mówi. Ale przecież książki nie spadają z nieba. A może jednak? Ta wpadła mi w ręce i się spodobała. Zaprosiłem autorkę do Łodzi na spotkanie. Spotkanie było ciekawe, dziękujemy bardzo. Po dziesięciu latach przypomniała mi się autorka i jej książka. Po prostu przyszła mi do głowy – tak się mówi.
Pomyślałem: ciekawe, co u niej słychać. Co tam napisała przez ten czas? Zacząłem szukać numeru telefonu. A trzeba wam wiedzieć, że numery wciąż zapisuję w notesach i kalendarzach (z tyłu są takie strony z literkami alfabetu – prawie nikt już z nich nie korzysta). Mam cztery skoroszyty i trochę trwało, zanim odnalazłem właściwy. Powiedzmy jakieś pięć minut. No więc dzwonię i pytam: – Czy może napisała coś pani, bo dziesięć lat temu… ciekawe spotkanie… może by powtórzyć, znaczy o innej książce oczywiście, gdyby pani coś miała? Tak się trochę plączę, ale autorka pełna entuzjazmu.
– Tak, to niesamowite, jestem w szoku. Właśnie pięć minut temu postawiłem ostatnią kropkę w mojej nowej książce. Oparta jest na metaforze tkania, splotów, osnowy i wątków. Dlatego pomyślałam, że może w Łodzi, bo przemysł włókienniczy… Autorka też się trochę plącze, ale wyczuwam zaskoczenie niezwykłością zdarzenia. Pięć minut… czyli uwzględniając szukanie numeru, należałoby uznać, że w momencie stawiania ostatniej kropki przez autorkę nagle o niej pomyślałem. Uznanie tego za zbieg okoliczności byłoby chyba wyrazem fanatycznej wiary w przypadek. Zwłaszcza że autorka nie jest jakąś moją znajomą, że nie korespondowaliśmy przez te dziesięć lat, nie jesteśmy nawet znajomymi na Facebooku.
A zatem co? Przypadek czy cudowna komunikacja? Telepatia, podpowiedź z innej rzeczywistości? Sceptycy powiedzą, że da się to wytłumaczyć, że pewnie gdzieś przeczytałem o nowej książce autorki, którą właśnie pisze. Że mi utkwiło, ale nie pamiętam. I że może wcale nie skończyła równo pięć minut temu (tylko jedenaście na przykład), a do mnie tak powiedziała, bo się tak mówi: wyszłam dosłownie na pięć minut, za pięć minut wracam. Do takich głosów podchodzę sceptycznie, innych szukam wytłumaczeń.
A gdyby pod skórą świata istniała jakaś ukryta sieć neuronów, którą wszystko jest połączone ze wszystkim? A może jakieś kwantowe splątanie, które nasze rozmowy zapisuje w jakimś widmie? Może rozmowy sprzed lat odzywają się echem w kosmosie, a my nie znamy praw tego rozchodzenia się i splatania? Może ktoś nam coś nieraz podpowiada? Może trzeba się otworzyć na cud?
Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się sztucznej inteligencji.
Felietony
Za moich czasów przed ślubem kościelnym trzeba było wziąć ślub cywilny. Nie było wyboru, więc wziąłem, ale dużej wagi do tego cywilnego nie przywiązywałem. Ubrałem się jak zwykle, do urzędu pojechałem tramwajem, podpisałem i... czekałem na ślub właściwy. Sam wybrałem nie tylko wybrankę, ale też ważniejszą dla mnie ceremonię.
Felietony
Mam ostatnio okazję z bliska obserwować pracę aktora nad rolą. Przygotowujemy spektakl na podstawie noweli czy - jak chcą niektórzy - reportażu Władysława Reymonta "Pielgrzymka do Jasnej Góry". Zrobiłem adaptację, jestem współreżyserem, można zatem powiedzieć, że śledzę sprawy od środka. Trwają próby, aktor czyta, mówi, myli się, szuka właściwej interpretacji, ustalamy, jak ma się poruszać po scenie