Stali czytelnicy moich felietonów być może pamiętają wątek sprzed tygodnia – o psie, który przychodził pod dom sąsiadów, gdy ich suka miała cieczkę. Pies co pół roku przez kilka dni właściwie mieszka na trawniku obok mojego domu. Całymi dniami i nocami leży wpatrzony (wwąchany?) w dom swojej wybranki. Marzy. Marznie? Zamarznie? – zastanawiałem się w zeszłym tygodniu wraz z młodą dziewczyną (typ noszącej dredy i wojskowe kurtki organizatorki zbiórek karmy dla schronisk). Dziewczyna chciała psu jakoś pomóc, gdzieś zadzwonić, coś zrobić. Wydawało się, że zaraz zadzwoni po Straż Miejską albo inną służbę weterynaryjną. Co było dalej? Mam dla państwa trzy wiadomości: jedną dobrą i dwie nie najgorsze. Dobra jest taka, że pies ma się dobrze. Nie najgorsze zaś brzmią następująco: Straż Miejska nie przyjechała i nie zabrała psa do schroniska, za to przyjechała, a raczej przyszła mu z pomocą pewna pani (typ dokarmiającej osiedlowe zwierzęta samotnej kobiety koło sześćdziesiątki).
Pies jest duży i kudłaty, trochę przypomina owczarka Collie, ale zmieszanego z kilkoma innymi rasami. Sądząc po ruchach, okres szczenięcy ma już dawno za sobą. Mówiąc prościej – jest stary. Stary, osiedlowy pies, błąkający się od lat po okolicznych uliczkach. Podobno ma nawet swoją budę za sklepem. Ale w niej chwilowo nie śpi, bo śpi na trawniku koło mojego domu. Co je? I tu dochodzimy do owej tajemniczej damy, która przybywa psu z pomocą. Z prawdziwym zdumieniem obserwowałem, jak z pokaźnych toreb wyjęła starą kołdrę, pięć misek (właściwie to dwie miski i trzy plastikowe pudełka), butelkę wody i sporo różnych psich smakołyków. Wszystko to rozłożyła pod krzakiem, zachęcając psa do konsumpcji. Ponieważ miała przy sobie jeszcze jedną pokaźną torbę, pomyślałem, że zaraz wyjmie wiertarkę, deseczki, wkręty i komplet narzędzi, po czym szybko i sprawnie zbuduje lekką konstrukcję daszkową dla swojego podopiecznego (uprzednio prosząc mnie o podciągnięcie przedłużaczem do jej miejsca pracy energii elektrycznej). Ale jednak nie.
Najpierw chciałem ją ochrzanić, ale po pięćdziesiątce dużo rzadziej się awanturuję z byle powodu, a częściej swoje emocje poddaję pod krytyczny osąd rozumu. No bo w sumie czemu nie nakarmić głodnego? Że trochę strach, czy nie ugryzie? Że ulica wygląda jak porzucone obozowisko uczestników wyścigu psich zaprzęgów? Że mój pies po drugiej stronie siatki dostaje amoku podwójnego (do drżenia cieczkowego dochodzi zdenerwowanie ruchami obcych przy jego terenie)? To w sumie drobiazgi. Ważne, że pies zabezpieczony i pani zadowolona. I temat jest do felietonu, a może i do wiersza. Zamiast o czterech psach mógłbym napisać wiersz o czterech psich opiekunkach w różnym wieku – podmiotem lirycznym byłby pies, którego odczucia przełożyłbym na serię synestezyjnych obrazów zapachowych. Albo byłby nim samotny facet obserwujący kobiety dbające o swoje i nieswoje psy. Może zakochany w zwariowanej na tym punkcie dziewczynie?
No właśnie – wyobraziłem sobie, co by się stało, gdyby zamiast psa przed czyimś domem przesiadywał (polegiwał) zakochany we właścicielce mężczyzna. – Co pan tu robi? – Siedzę sobie i patrzę, marzę, jestem zakochany. Czy kogoś wzruszyłaby taka postawa? Czy ktoś by go dokarmiał? Przynosił kawę i papierosy? Ciepłą zupę i gazety (do poczytania albo wsadzenia za pazuchę dla ochrony przed wiatrem)? Czy miasto postawiłoby mu toi toia? Chyba raczej mógłby się spodziewać zgłoszenia na policję i oskarżenia o stalking. Albo nieprzyjemności ze strony męża/ojca/brata/narzeczonego (właściwe podkreślić) właścicielki domu/mieszkania/pokoju. A gdyby jeszcze facet był bezdomny… Gdyby przybył z daleka?
Wszystko na świecie kiedyś się kończy – zarówno felieton, jak i cieczka suki sąsiada. Mój pies niedługo się uspokoi, pies osiedlowy zakończy rezydencję na naszej ulicy i przeniesie się gdzie indziej, sąsiad naprawi płot uszkodzony po nieudanej psiej próbie podkopu. Zostaną tylko plastikowe miski na trawniku i podarta kołdra pod krzakiem.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".