Podobno żyjemy w cywilizacji obrazkowej. Prawie nikt już nie czyta, prawie wszyscy oglądają. Zamiast robić notatki – robią zdjęcia, zamiast pisać teksty – tworzą prezentację, zamiast czytać powieści – oglądają seriale. A jednak biblioteki, gdzie wypożycza się książki, nadal funkcjonują, a o bibliotekach z obrazami (pinakotekach?) nie słyszałem. W Łodzi miała powstać mediateka, ale po siedmiu latach od ogłoszenia pomysłu nadal jest ona w fazie budowy. Nowoczesne technologie, które miały wypełnić mediatekowe wnętrza, każdy ma już w komórce. Być może mediateka powstanie od razu jako muzeum mediateki.
Za to w Szwecji działają podobno instytucje zwane Art Clubami. W zakładach pracy można się zapisać do takiego klubu, co miesiąc przekazując z pensji drobną składkę na… zakup dzieł sztuki. Zakładowy klub miłośników sztuki kupuje od artystów prace, gromadzi własną kolekcję, a co jakiś czas przeprowadza wśród członków losowanie, w którym można wygrać obraz lub grafikę. Nie wiem, czy państwo jakoś dotuje działalność tych klubów, ale jest to niewątpliwie wspaniałe narzędzie upowszechniania kultury plastycznej. Podobno Szwedzi autentycznie się swoimi Art Clubami emocjonują. U nas raczej by się to nie przyjęło: konieczność wpłacania składki odstraszyłaby większość potencjalnych klubowiczów. A nawet jeśli zebrałaby się jakaś grupa, jest duża szansa, że pokłóciliby się o to, od kogo, za ile i co kupować.
Może więc zaproponujemy bibliotekę z obrazami. Mogłaby powstać zamiast mediateki. Instytucja kultury kupiłaby od artystów kilkadziesiąt, a może kilkaset prac, które wisiałyby na ścianach i stały w magazynku wraz z belą bąbelkowej folii. Po opłaceniu kaucji i ubezpieczenia od ewentualnych zniszczeń można by pożyczyć sobie obraz na miesiąc. Pomieszkać z nim, poobcować, pokontemplować – to zupełnie inny odbiór niż rzucone w przelocie spojrzenie na jedno z wielu wiszących w galerii dzieł. Jasne, zawsze można sobie obraz kupić, ale po pierwsze nie wszystkich na to stać, a po drugie – co gdy po miesiącu obraz nam się znudzi? Albo poczujemy, że ma złą energię? Albo będzie nas denerwował? Obraz wypożyczony możemy w takim wypadku szybko oddać. Gdy zaś bardzo nam się spodoba i zapragniemy mieć go na zawsze, możemy skontaktować się z autorem i kupić sobie podobny.
Albo inaczej – oto propozycja bardziej prywatna. A może raczej spółdzielcza. Powiedzmy, że zbieramy się w 10 osób i deklarujemy, że co miesiąc będziemy wpłacać do puli 100 złotych. Jednocześnie nasza grupa wypożycza od dziesięciorga artystów 10 obrazów na rok. Każdy twórca otrzyma za to na koniec 1000 zł. I teraz istota projektu – każdy uczestnik ma przez miesiąc na swojej ścianie inne dzieło sztuki. Po miesiącu wymienia się z kolejną osobą według grafiku. Obrazy krążą przez rok (10 miesięcy z wyłączeniem wakacji), pieniądze leżą na (co miesiąc większej) kupce. Na koniec roku artyści dostają swoje obrazy i pieniądze, a uczestnicy zabawy mogą na licytacji wykupić którąś pracę. Wszyscy powinni być zadowoleni. Co prawda dla artysty 1000 złotych rocznie to nie są wielkie pieniądze, ale przecież to tylko suma za jeden wypożyczony obraz. Każdy twórca mógłby współpracować z kilkoma takimi grupami miłośników sztuki. Oczywiście członkowie klubu według własnego uznania i fantazji mogliby organizować jakieś domowe wernisaże albo spotkania z malarzami. Mogliby nawet wydawać chałupniczo małe klubowe katalogi.
W Polsce sprzedaż dzieł sztuki (a zwłaszcza współczesnych dzieł sztuki) to nie jest znaczący segment rynku. Kupowanie obrazów średnio wychodzi nawet klasie średniej, a na ścianach naszych mieszkań wiszą raczej plakaty, reprodukcje czy kompozycje ze słomy i suszonych kwiatów. Gdzieniegdzie zachowała się jeszcze pewnie słomiana mata z widokówkami (albo korkowa tablica z przypiętymi zdjęciami z wakacji). Obrazów jak na lekarstwo (czy sztuka może leczyć?), a rzeźby to nie widzieli najstarsi domokrążcy.
Na zdjęciu: grafika Pawła Kwiatkowskiego.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".