Na maszt wieczoru wciągam flagę z napisem „PISANIE”. Pada komenda: do felietonu! Grają werble i surmy, ale nie musicie stawać na baczność. Zajmujcie się dalej swoimi sprawami, a ja będę sobie pisał. Zresztą może to nie werble, a kiszki grają mi marsza na tym wieczornym apelu. Nie wiem – skupiam się na musztrowaniu mojego oddziału metafor.
Jakiś mi ten wstęp militarny wyszedł, jakbym bitwę miał stoczyć o sens albo przynajmniej słowną szermierkę podjąć w słusznej sprawie. Ostrzem satyry zaatakować czy może odciąć się od błędnych wniosków swoich adwersarzy? Dużo tych cięć, tych ostrzy i mieczy. A nawet gilotyn. Wiecie, co to takiego gilotyna Hume’a? To zwyczajowa nazwa zagadnienia, na które zwrócił uwagę ten szkocki filozof: jak przejść od zdań opisowych do normatywnych, od „jest” do „powinien”, od nauki do etyki? Z opisu faktów nie da się wyprowadzić nakazów i zakazów. To rozumowanie odcina świat faktów od świata wartości.
Skojarzyło mi się to od razu z brzytwą Ockhama, czyli zasadą domagającą się jak najprostszego wyjaśnienia zjawisk. Najprostszego, czyli wymagającego jak najmniejszej liczby pojęć. Nie mnożyć pojęć i kategorii bez potrzeby – w filozofii i nauce stosować ekonomię myślenia. Odcinać to, bez czego można się w wyjaśnianiu obyć. Zatem gilotyna, brzytwa, dodajmy do kompletu miecz. Na przykład obosieczny miecz delficki, czyli symbol dwuznaczności pewnych przepowiedni. Albo miecz, którym Aleksander Wielki przeciął węzeł gordyjski. Proste, choć nieco oszukańcze rozwiązanie zawiłego problemu.
Nie ma już mieczy na wyposażeniu armii, co najwyżej noże lub bagnety (nikczemna, skrytobójcza broń zastąpiła bohaterską – tak wynika ze słownikowej symboliki), nie ma gilotyn poza zakładami introligatorskimi, a i tonący nie mają się czego chwytać – brzytwy poniewierają się gdzieś jeszcze w szufladach zakładów fryzjerskich, ale kto się dziś goli brzytwą? Te narzędzia przetrwały w związkach frazeologicznych, ale czy zachowaliśmy tamtą ostrość widzenia rzeczywistości? Czy mamy narzędzia do odcinania fałszywych teorii? Czy mamy materiał na nowe metafory? Gdyby ktoś chciał dziś metaforycznie ponazywać filozoficzne koncepty, musiałby nieźle kombinować. Scyzoryk Poppera? Obcinacz do paznokci Scrutona? Depilator Derridy? Pilniczek Judith Butler?
Gdy miałem 19 lat, w ramach męskich inicjacji poszedłem się ogolić do małego zakładu fryzjerskiego. Dyplom mistrzowski na ścianie, stare czasopisma na stoliczku, czarno-białe zdjęcia amantów na wystawie. Takie trochę włoskie klimaty filmowe – fryzjer z wąsikiem, grono bywalców przesiadujące w zakładzie dla rozrywki. No więc siadam na fotelu, a grono osiedlowych filozofów zaczyna komentować poczynania fryzjera, przy okazji ogólne prawdy o życiu młodzieńcowi dodając w gratisie. Włosy na mojej brodzie długie, ale rzadkie – nie bardzo jest co golić. Pryszczy za to dostatek, jest o co zahaczyć brzytwą. – Tylko nie zatnij chłopaka, bo będzie miał uraz. – Pierwsze golenie jest jak pierwszy pocałunek. – Życzy pan sobie wodę kolońską?
Nie ma już takich zakładów, są za to jednorazówki z potrójnym ostrzem i elektryczne maszynki. Golą dokładnie i bezpiecznie, ale kiepsko im idzie w roli symbolu. To wszystko jest zbyt dosłowne, żeby było prawdziwe.
Foto: Justin Ridgers z Pixabay
Felietony
Coroczne zebrania wspólnoty mieszkaniowej. Kilkanaście osób próbuje coś ustalić, ale każdy mówi o czymś innym. I każdy jest przekonany, że wie lepiej. Wie lepiej, co i jak. I o czym.
Felietony
Trzy dni do Świąt. Choć przecież już są te wielkie dni - czwartek, piątek, sobota. Wielkie, wzniosłe, ze wspaniałą liturgią. A jednocześnie sprzątanie, zakupy, umawianie, cała ta świąteczna logistyka.