Z okazji letnich igrzysk olimpijskich przypomniały mi się igrzyska zimowe. Igrzyska i wszelkie mistrzostwa oglądane w dzieciństwie, gdy jeszcze śledziłem rozgrywki hokejowe (dziś krążek widzę tylko na powtórkach w zwolnionym tempie). Kanadyjczycy i Amerykanie nie mieli wtedy czasu, by grać z amatorami, więc medalowa hierarchia wyglądała następująco: ZSRR, Czechosłowacja, Szwecja. Wszelkie od niej odstępstwa, jakieś szarże Finów, niespodziewane zwycięstwa Czechów czy Polaków nad ZSRR (ach te mistrzostwa w Katowicach) – to były wyjątki potwierdzające regułę. Swoją drogą umysł dziecka jest niesamowity. Od tamtych czasów minęło prawie 50 lat, a ja wciąż mogę wydobyć z zakamarków pamięci nazwiska ułożone w trójki pierwszych ataków. Charłamow – Pietrow – Jakuszyn (po sprawdzeniu w Internecie: Jakuszew). Szwedzi? Proszę bardzo: Söderström – Åhlberg – Labraaten (pisownię wziąłem z sieci, ale fonetycznie się raczej zgadzało). Czesi mi się gdzieś zapodziali, zapomnieli – więc jednak luki są, ale ogólnie… Gdybym tak mimochodem uczył się wtedy angielskiego albo chociaż szwedzkiego!
Mityczni Kanadyjczycy byli poza zasięgiem. ZSRR, Czechosłowacja i Szwecja to było ABC hokeja, to była trójka podstawowa jak czapka, szalik, rękawiczki przy wychodzeniu na ślizgawkę. Jak jabłko, gruszka, śliwka w przedszkolnych wierszykach i ulotkach o zdrowym żywieniu. Oficjalnej klasyfikacji owoców nigdy nie było, ale jakieś tam rankingi można było ustalić. Pozycja jabłka była niezachwiana, potem gruszka i trudniej przechowujące się śliwki (węgierki), dopiero dalej truskawki, porzeczki, agrest. Wiśnie tylko na torcie i w zupie, pomarańcze raczej na święta. Kiwi? Kiwi to był ptak z Nowej Zelandii. Awokado? To równie dobrze mógł być kenijski biegacz. Owszem, czasem w osiedlowym warzywniaku pojawiały się grejpfruty, a nawet granaty, ale raczej na zasadzie ciekawostki. Były jak reprezentacja Bułgarii w hokeju. Jak to się, panie, zmieniło. Może i jabłka są nadal na pierwszym miejscu, ale na drugie wskoczyły niespodziewanie banany. Czerwone porzeczki trudniej spotkać na straganie niż ananasy. Podobnie na igrzyskach – medale zdobywają Bermudy, Fidżi, San Marino, a my obchodzimy się smakiem.
Ale miało być o zimie, o czapce miało być i o szaliku. O rękawiczkach i rzucaniu rękawicy. W tym zestawie zawsze zwyciężała czapka. Może dlatego, że przez głowę ucieka najwięcej ciepła, a może dlatego, że w czapkę można coś schować (na przykład gruszki) albo zebrać pieniądze za udane występy. Na drugim miejscu szalik. Czemu? Nie wiem, ale czy znacie matkę, która upominałaby dziecko słowami: Załóż czapkę, rękawiczki i szalik! Wykluczone. Czapka, szalik, rękawiczki – chyba tak ładniej brzmi ta formuła. Choć w formule 1 szalik ma znaczenie marginalne. W sporcie – w zależności od dyscypliny – liczą się czapeczki i rękawiczki albo rękawice (rękavice – vicerękaw). Czapeczki wydają się być kluczowe w tenisie – wielu zawodników i wiele zawodniczek je nosi podczas meczu (choć akurat najlepsi wolą grać z gołą głową lub w przepaskach). Nasz olimpijski mikst zaprezentował ciekawe rozwiązanie: Iga Świątek nosiła czapeczkę normalnie, a Łukasz Kubot tył naprzód (daszkiem do tyłu). Może dlatego byli trochę niezgrani. Tymi czapeczkami tenisiści przypominają trochę filmowców – w tym środowisku też czapeczki rządzą, nawet na galach filmowych nagród. Malarze z kolei stawiali kiedyś na szaliki, ale i u nich czapeczka powoli wygrywa. Generalnie artyści coraz częściej wyglądają jak hip-hopowcy albo Donald Trump (albo jak ich skrzyżowanie).
Z kolei bokserzy z natury rzeczy kładą nacisk na rękawice. W rękawiczkach rzuca się też młotem i łapie w baseballu. Generalnie gdzie siła, tam rękawiczki. Nawet ciężarowcy podnoszą swoje ciężary w białych rękawiczkach z talku. Największą rękawiczkę ma chyba bramkarz w hokeju, który ma też największy kij. Dla równowagi jest z reguły niski i krępy, co po obłożeniu kilogramami ochraniaczy powoduje, że zasłania całą bramkę. Mecze hokeja powinny się kończyć wynikiem 0:0, ale jakimś cudem zawsze komuś udaje się trafić w tę niezasłoniętą szczelinę. Natomiast szalik, który nie ma znaczenia dla sportowców, stał się ulubionym rekwizytem kibiców. Na meczach baseballa kibice noszą co prawda czapeczki swoich klubów, ale czy zwą się w związku z tym czapeczkowcami? Nie sądzę, prawdziwi fanatycy to szalikowcy. Szalik rzadko jednak okrywa szyję szalikowca – na ogół służy do machania albo trzymania nad głową podczas wznoszenia okrzyków.
Gdy Wojciech Fortuna zdobywał w 1972 roku złoty medal olimpijski, skakał w czapce, a nie w kasku. Z kolei medal w letnich igrzyskach 1928 roku zdobyła Halina Konopacka, rzucająca dyskiem w… berecie. Na tych samych igrzyskach laur olimpijski (złoty medal) zdobył Kazimierz Wierzyński za tomik wierszy „Laur olimpijski”. Literatura i sztuka były wtedy dyscyplinami olimpijskimi. I komu to przeszkadzało? Dziś mógłbym być w Tokio i startować w sztafecie 4 x felieton – na ostatniej, nocnej zmianie.
Foto: Tracy Lundgren z Pixabay
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".