Algorytm wie, czego mi potrzeba. Albo przynajmniej tak mu się wydaje. Podsunął mi reklamę kursów marketingu w dziedzinie kultury. No może faktycznie – napisałem kilka w moim odczuciu niezłych książek, ale sukces czytelniczy mizerny. Może trzeba się lepiej promować? Może trzeba iść na kurs? Już prawie się zdecydowałem…
…ale przeczytałem, że prowadzący jest konsultantem marki, doradcą i mentorem. Wyobraziłem sobie faceta, który tak się przedstawia. – Bardzo miło pana poznać. Czym się pan zajmuje? – Jestem mentorem. – Mentorem? Tym przyjacielem Odyseusza? – Nie, tym od mentoringu. Czyli facet jest takim mistrzem do wynajęcia, zawodowym udzielaczem dobrych rad. Ciekawe, czy bierze robotę do domu. Ciekawe, czy z żoną prowadzi rozmowy motywujące do samorozwoju. A koledzy? Chcielibyście być kumplem mentora? To już wolałbym coacha, przynajmniej brzmi jakoś tak piłkarsko – może by ze mną pograł w nogę.
Czy zawód nas określa? Czy jesteśmy tym, co robimy dla pieniędzy? Zawody z powołaniem – ksiądz, nauczyciel, lekarz – być może… Ale wklepywacz danych do komputerów albo wulkanizator? Specjalista od PR czy HR? Inspektor danych osobowych (nie swoich)? A jeśli ktoś ma dwie prace i dwa zawody? Powiedzmy, że gra w teatrze, ale dorabia jako barman. Jest aktorobarmanem czy barmanoaktorem? A może wtedy liczy się profesja, w której się więcej zarabia? Wtedy taki aktorobarman co miesiąc mógłby zmieniać profesję. Mógłby oszaleć, gdyby w teatrze miał zagrać barmana. I czy na emeryturze nadal jest się tym, kim się było? Albo na rencie – po wypadku. Czy strażak poparzony w akcji i zakwalifikowany na rencistę, przestaje być strażakiem? Nie wiem, nie jestem konsultantem zawodowym.
Kiedyś sprawa była prostsza: szewc był szewcem, zdun zdunem, a zegarmistrz zegarmistrzem. Każdy z nich należał do cechu i miał na ścianie zakładu jakiś dyplom potwierdzający kwalifikacje (a zarazem tożsamość). Jeszcze wcześniej przedstawiciele danego zawodu mieli zwyczaj mieszkać na tej samej ulicy, która przybierała odpowiednią nazwę. Na pytanie „Kim jesteś z zawodu?” można było odpowiedzieć podaniem adresu – Szewska, Bednarska czy Przejście Garncarskie. Jeszcze wcześniej od zawodów tworzono nazwy całych osad, na przykład Sokolniki czy Łagiewniki. Dziś musiałaby być to miejscowość Mentorzyce. Zgłoszenia na kurs przesyłać na adres: Mentorzyce Wielkie, ulica Doradcza 3.
Dla odmiany wielu osób o zawód się nie pytało. W przypadku kobiet ważniejszy był stan cywilny (panna czy mężatka), w przypadku szlachty – herb i okolica, w której znajdował się majątek, w przypadku arystokracji – tytuł. Człowieka określało wyznanie, klasa społeczna, wykształcenie, narodowość, stan cywilny. Czy dziś mówimy, że piętro wyżej mieszkała wdowa po obywatelu ziemskim? Dziś na ogół identyfikujemy się (ale i określamy kogoś) poprzez zawód – jej córka wyszła za informatyka, kawałek dalej działkę ma znany lekarz. Paradoks polega na tym, że coraz częściej trudno określić, jaką profesję się reprezentuje. Zostawmy już nieszczęsnego mentora. Weźmy na warsztat montera. Ktoś jest monterem, bo coś montuje. Ale co montuje? Składa części w fabryce czy podłącza urządzenia sanitarne? Niekiedy monter to właściwie spawacz, niekiedy hydraulik. Czy ktoś, kto montuje instalacje gazowe w samochodzie, wykonuje ten sam zawód co ten, kto montuje fotowoltaikę? Albo sidding (czy ktoś jeszcze montuje sobie sidding?). Jest coś takiego jak etos pracy górnika. Ale czy jest etos pracy pracownika działu promocji? Czy można (będzie) mówić o rodzinnej tradycji pracy w social mediach?
Wątpię, czy kiedyś przeczytamy takie wspomnienie: „Dziadek tworzył posty na profilu firmy, potem ojciec, a teraz ja wrzucam zdjęcia i filmiki. Choć wiele się w tej pracy zmieniło, dziadek nadal jest dla mnie mentorem”?
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".