Teksty / Felietony / KRUCHOŚĆ

Ksiądz Piotr był po widzeniu bardzo zmęczony. Fizycznie i psychicznie. Podróż do powiatowego miasteczka, długie oczekiwanie, ponury gmach aresztu w starym rosyjskim więzieniu, a potem powrót przegrzanym autobusem o lepiących się od brudu siedzeniach – wszystko to odkładało się w psychice kolejnymi warstwami zwątpienia w sens całej eskapady. W areszcie odwiedził jednego ze swych parafian, młodego chłopaka, który siedział za udział w bójce. Takie bójki pod sklepem nie były w sobotnie wieczory rzadkością, ale tym razem ktoś wezwał policję, a ta zabrała amatora boksu obdarzonego najgorszym refleksem.

Chłopak był przestraszony, w areszcie stracił całą pewność siebie. Wyraźnie ucieszył się z wizyty, zwłaszcza że ani rodzicom, ani kolegom nie spieszyło się do odwiedzin. Ksiądz Piotr nie bardzo wiedział, co mu przywieźć. W końcu postawił na czekoladę, obwarzanki i sok pomarańczowy, zbyt późno pomyślał o papierosach. Zabrał też kieszonkowe wydanie Ewangelii, które dał chłopakowi na koniec widzenia – jakoś tak ukradkiem, jakby przekazywał zakazane wydawnictwa. W ogóle był zażenowany całą sytuacją. Pamiętał chłopaka z lekcji religii – mieszkał na drugim końcu wsi. Na niedzielną mszę przychodził, ale często stał pod kościołem, zaspokajając raczej potrzeby towarzyskie niż religijne. Właściwie to ksiądz nie wiedział, o czym ma z nim rozmawiać, wspomniał coś o A-klasowych rozgrywkach piłkarskich, którymi pasjonowała się okolica. Rozmowa się nie kleiła, ale pocieszał się, że sama jego obecność jest jakimś wsparciem. Bo co innego można zrobić?

Z autobusu wysiadł na przystanku przy szkole. Przystanek, sklep, szkoła i kościół – cztery najważniejsze punkty na mapie miejscowości. Gdyby faktycznie ktoś wydał plan wsi, miałby on kształt długiej taśmy z główną, a w zasadzie jedyną ulicą i kilkoma polnymi, zabłoconymi przez pół roku odnogami, prowadzącymi na łąki, nad rzekę i do sąsiednich przysiółków. Nawet gdyby się chciało iść na spacer – nie bardzo było gdzie. Przystanek powitał go napisem JP100%. Kiedy pierwszy raz zobaczył tę kombinację liter i cyfr, pomyślał, że to spontaniczny hołd dla papieża, teraz uśmiechnął się do tej myśli i wolno poszedł w stronę plebanii. Boże,  jak tu brzydko – pomyślał. Mijał kostki tandetnych domów, podwórka zawalone rupieciami, wjazdy na posesje z krawężnikami ze starych opon, mijał przyklejone na garażach koślawe szyldy nieśmiało kiełkującego kapitalizmu: Skup palet, Butle gazowe, Videofilmowanie – jakby dojeżdżający kiedyś do fabryk chłoporobotnicy zmienili się nagle  w chłopobiznesmenów. Kiedy to się stało? Czyżby przegapił tę zmianę, tak jak kiedyś przegapił moment, gdy ze wsi zniknęły ostatnie konie? Koni żałował najbardziej, ale cóż można było zrobić?

Dotarł w końcu na plebanię. Tu też nie lepiej – pomyślał i krytycznym okiem spojrzał na swój pokój. Pomalowana na zielono ściana z białym wzorkiem z wałka, kilka świętych obrazków powieszonych bez żadnego porządku, barometr i nieaktualny kalendarz, pod ścianą stara, zapadnięta wersalka, przykryta pasiastą narzutą, stół z krzesłami nie od kompletu, regał z chaotycznie ustawionymi książkami, na podłodze poprzecierany dywan. Jedyną ekstrawagancją był kupiony po wizycie u kardiologa stacjonarny rower, który teraz służył  jako wieszak na ubrania. Ksiądz miał na tyle zmysłu estetycznego, by dojść do wniosku, że coś tu jest nie tak. Trzeba będzie coś z tym zrobić…

Przyniósł sobie z kuchni coś do zjedzenia i zaczął się zastanawiać, co dalej. No tak – jutrzejsze kazanie. Młody wikary z sąsiedniej wsi pokazywał mu w Internecie jakieś strony z konspektami, ale ksiądz Piotr wolał mniejsze lub większe improwizacje. Czasami natchnienia szukał w serwisach informacyjnych różnych stacji, by jakoś odnieść się do aktualnych wydarzeń. Włączył telewizor. Pokazywali rzekę i jakąś akcję ratunkową. Reporter informował, że znany opozycjonista utonął, próbując ratować psa, pod którym załamał się lód. Potem różni ważni ludzie byli proszeni o komentarz. Ta śmierć ma wymiar symboliczny, zginął tak, jak żył – próbując pomagać potrzebującym. Księdzu przypomniał się wiersz, który kiedyś znał na pamięć: Każdemu daj śmierć jego własną, Panie./ Daj umieranie, co wynika z życia,/ gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie. Dalej nie pamiętał. Można by sprawdzić, gdzieś jeszcze musi być ta książka. Jego własna śmierć… Ciekawe, czy ja zdecydowałbym się ruszyć na ratunek psu? Czy oceniałbym szanse powodzenia? Kalkulował, aż byłoby za późno?

A potem przypomniał sobie swoje własne spacery nad rzeką. To był już ostatni rok seminarium, przyjechał na krótko do domu i spotkał Katarzynę. Uczucie wybuchło z siłą żywiołu zrywającego tamy. Długie rozmowy, nerwowe pocałunki, potem listy łączące wyznania z wątpliwościami. Nie wiedział, co robić, zwłaszcza że zbliżały się święcenia. W końcu trzeba było wybrać. Poprosił o rozmowę z rektorem seminarium, który chyba specjalnie wyznaczył mu dość odległy termin. Przez te dwa tygodnie Piotr samotnie przechadzał się po bulwarach nad rzeką. Wymyślił sobie, że gdy ktoś się będzie topił, on skoczy go ratować i bohatersko zginie. Na szczęście nie miał okazji. A potem zadzwoniła Katarzyna i powiedziała, że wychodzi za mąż i że jej przykro.

W niedzielę ksiądz Piotr wygłosił swoje słynne kazanie o psach. Pierwszy raz od lat wszedł na nieużywaną od dawna ambonę i nie korzystając z mikrofonu, przemówił: Moi drodzy bracia i siostry, być może niektórzy z was widzieli albo słyszeli wiadomość o śmierci znanego opozycjonisty, posła na sejm, znanej i szanowanej postaci naszego życia politycznego. Ten szlachetny człowiek zginął w rzece, ratując swojego psa, pod którym załamał się lód.  Poświęcił życie, ratując inną istotę, brata w Chrystusie – jak mówił o każdej istocie święty Franciszek, który – jak może wiecie – przemawiał nie tylko do ptaków, ale i do okrutnego wilka z Gubio, dobrym słowem potrafiąc mu wyperswadować pożeranie ludzi. Tak, moi kochani – zwierzęta to nasi bracia i należy się im szacunek. I nie chodzi o to, byście rzucali się w lodowatą wodę ratować tonące psy. Ale spowiadam was przez 40 lat i nigdy jeszcze nie słyszałem w konfesjonale, by ktoś mówił o złym traktowaniu zwierząt. Wciąż opowiadacie, kto kogo obmacywał za sklepem i kto co powiedział po pijanemu, a o zbyt krótkich łańcuchach, o kopaniu psa czy biciu po łbie zwierząt hodowlanych nigdy ani słowa. Ani o wywożeniu śmieci do lasu, o niszczeniu przyrody, która jest darem dla nas od Boga. Pokochajcie ją, bardzo was proszę w ten dzień Panu poświęcony. Amen.

Następnego dnia ksiądz przeszedł się po wsi i znalazł u jednego z gospodarzy szczeniaka do wydania. Pies, za którego hojnie zapłacił jak za zdrowe cielę, ssał palec umoczony w mleku i rozkosznie mruczał przez sen. Habit nie spał w budzie, ale na posłaniu w przedpokoju plebanii, a krążyły plotki, że czasami do księżowskiego łóżka wskakiwał i spał zwinięty w kłębek w nogach kapłana. Ksiądz Piotr chodził z nim na długie spacery nad rzekę, co początkowo budziło wielkie zdziwienie mieszkańców wsi, zyskało za to aprobatę wspomnianego już w tej historii kardiologa. Po krótkiej rozmowie z wójtem i biznespanem ścieżkę prowadzącą w stronę nadrzecznych łąk udało się wyłożyć granitową kostką i oświetlić kilkoma solarnymi latarniami. W kolejnym roku ksiądz Piotr doprowadził do utworzenia małej plaży z pomostem i plenerowej siłowni, dofinansowanej z jakiegoś unijnego grantu. Młodzi nadal w sobotnie wieczory popijali i awanturowali się przed sklepem, ale czasami przychodzili też nad rzekę. Czasami nawet zabierali ze sobą spuszczone z łańcucha psy, które wariowały od nadmiaru nowych zapachów. Za to gdy ksiądz chodził po kolędzie, nie ujadały już i nie szczerzyły kłów. We wsi przyjął się też zwyczaj odprawiania raz w roku – wzorem franciszkanów – mszy dla zwierząt. Zjeżdżali na nią goście z sąsiednich miejscowości, jakby to był dzień odpustu. Widziano nawet naczelnika powiatowego aresztu z jego ulubioną papugą. Podobno kupił sobie na straganie pistolet na kapiszony i sznur obwarzanków.

FacebookTwitter


Autor
Piotr Grobliński, poeta, dziennikarz, publicysta kulturalny. Urodzony w 1966 roku w Łodzi. Jako poeta i recenzent debiutował w 1986 roku w „Odgłosach”. Opublikował sześć tomików poetyckich: Błękitne lustro aksjologii (1990), Filozoficzne aspekty tramwaju (1995), Zgodnie z regułą splotów (1997), Festiwale otwartych balkonów (2005), Inne sprawy dla reportera (2012), Karma dla psów (2018), a także zbiorów felietonów Depilacja okolic serca (2014) i Wanna na wydaniu (2020). Pracuje w Łódzkim Domu Kultury jako redaktor specjalizującego się w poezji wydawnictwa Kwadratura. Ponadto redaguje portal SNG Kultura. Publikuje felietony, reportaże i recenzje książek oraz spektakli teatralnych, m.in. w „Kalejdoskopie”, prowadzi spotkania z ludźmi kultury. Pomysłodawca i członek kapituły nagrody Armatka Kultury.

16.01.2025 | Piotr Grobliński

Felietony

DYREKTOR

Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.

CZYTAJ DALEJ +

09.01.2025 | Piotr Grobliński

Felietony

PIERWSZA ROCZNICA ŚMIERCI

Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".

CZYTAJ DALEJ +