Podobno kolor krawata ma znaczenie symboliczne. Czerwony nazywa się krawatem władzy, siły i dominacji. Żółty wyraża autorytet, inteligencję i pozytywne nastawienie, jest subtelniejszą wersją czerwonego. Niebieski to zaufanie, stabilność i pewność siebie, jest idealny do spotkań z klientami lub wystąpień publicznych. Jasne odcienie zieleni sugerują, że jesteś zrównoważony, świeży i energiczny. Ale co w tym senniku-krawatniku oznacza brak krawata? Człowieka bez właściwości? Ogólne rozmamłanie? A może luz i nowoczesność?
Nie da się ukryć – branża jest w kryzysie. Może się trochę odkuje na święta, wszak krawat to jeden z klasycznych prezentów, ale generalnie w branży nędza. Nie ma już osobnych sklepów z krawatami, nie zakłada się krawata do filharmonii ani do kościoła, nie nosi się, idąc do teatru (nawet na premiery). Zresztą co tam teatr – na pogrzebie trudno znaleźć kogoś w krawacie (poza personelem firmy pogrzebowej). O imieninach nie wspomnę. Na weselach w krawacie to raczej wujek pana młodego. Politycy do telewizji przychodzą w koszulach i marynarkach (w spodniach chyba też, ale tego najczęściej nie widać), artyści wychodzą na scenę w spodniach od dresu, T-shirtach i marynarkach. No i czasem w czapeczce założonej oczywiście tył na przód. Modni młodzieńcy (ale i posłowie) krawatów nie noszą, gdyż na szyjach często-gęsto eksponują tatuaże. Albo złote łańcuchy.
Zawiązanie krawata to niełatwa sztuka, powiązanie zaniku mody na krawaty z jakimiś ogólniejszymi zjawiskami – sztuka jeszcze trudniejsza. Może to objaw kryzysu męskości? Wszak krawat – męska rzecz (mimo prób niektórych projektantów), a kobieca – radzić, który egzemplarz pasuje do reszty ubrania i do okazji. Kobiety mogą też za krawat przyciągać do siebie faceta, co – jak pokazuje kino – jest wstępem do namiętnego pocałunku. Potem żyją długo i szczęśliwie, mają syna, którego w swoim czasie należy nauczyć wiązania krawata. To dla mnie coś w rodzaju rytuału inicjacyjnego, wejście w męski świat. Kiedyś mówiło się „widać, kto tu nosi spodnie”, co miało znaczyć: kto tu rządzi. Dziś spodnie noszą wszyscy, podobnie jak T-shirt i marynarkę. A krawata nie nosi (prawie) nikt. Zwłaszcza w wielkim mieście, gdzie tylko seks i korki.
A może chodzi o mundur, o narzuconą formę? Krawat jest elementem różnych formalnych zestawów, bywał znakiem przynależności. Czerwone krawaty nosili członkowie ZMP i dziwnego tworu o nazwie HSPS (Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej), biało-czerwone – członkowie Samoobrony. Może stąd niechęć indywidualistów i kontestatorów? Tyle że sytuacja zaczyna już przypominać „Tango” Mrożka: w świecie rozmamłanych Stomilów, to krawat staje się znakiem oryginalności i buntu. Sam tego wielokrotnie doświadczałem, zakładając krawat na różne imprezy literackie. Albo na rockowe koncerty. Pewnego razu było nas pod krawatem tylko dwóch – ja i lider punkrockowego zespołu. Cała publika stawiała na kolczyki i agrafki. Dla mnie kolczyki – żeńska rzecz, coś jak kądziel lub puderniczka.
„Pod rozluźnionym krawatem” – tak mogłaby się nazywać knajpa serwująca wódkę, kiełbasę i śledzie. Kolejny obraz z filmów – ktoś rozluźnia krawat, rozpina koszulę i kontynuuje, na przykład grę w pokera. Wtedy podwija się rękawy, papierosa trzyma w kąciku ust, a w rękach powoli rozsuwane karty. I choć nie palę, a od pokera wolę szachy, to zdarza mi się rozluźniać, a nawet zdejmować krawat w czasie wesela. Po zdjęciu macham nim nad głową w ekspresyjnym tańcu albo przeskakuję nad trzymanym oburącz niczym góral przez ciupagę. Ciekawe, że poradniki savoir-vivre’u dopuszczają garnitur bez krawata na uroczystościach plenerowych, różnych koktajlach i garden party, imprezach integracyjnych czy wernisażach. Piszą tam: na stylizację bez krawata możesz sobie pozwolić. Czyli to takie zwolnienie, dyspensa.
Co w zamian? Muszka, fular, aksamitka. A może chusta, którą można wiązać pod szyją, jak czynią to w Sienie mieszkańcy poszczególnych contrad podczas palio. Geneza krawata to właśnie wymyślnie wiązana chusta. A zimą jednak szalik. Do kożucha.
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".