Gdzie ma bocian gniazdo – buduj dom, a gdzie sroka – kop studnię. Takie przysłowie, ludowa mądrość. Być może przydatna, gdy trzeba wybrać lokalizację powstającego domostwa. W wielu kulturach stosowano w takich przypadkach inną metodę – obserwowano, gdzie położy się na noc puszczone swobodnie stado owiec. Dziś inwestorzy dysponują jednak tak małymi działkami (powiedzmy 600 metrów kwadratowych), że nie mają problemu z wyborem. A jeśli działka jest większa, jeśli przepisy budowlane nie wymuszą jakiejś linii zabudowy, jeśli właścicielowi nie przyjdzie do głowy zabudować terenu całym osiedlem – to i tak nie postawi na owce. Prędzej uwzględni widok z okna, odległość od sąsiadów, ewentualnie wykona jakieś badania gruntu. Owcom trochę wstyd dziś ufać, a baranom tym bardziej.
A przecież zwierzęta przeczuwają (wiedzą) sporo i obserwując je, można z tej „wiedzy” skorzystać. Na przykład przewidują zagrożenie różnymi klęskami żywiołowymi, choćby wyczuwają zbliżające się trzęsienia ziemi. Węże wychodzą z jam, morskie stworzenia przemieszczają się na ląd, ropuchy uciekają ze stawu, także psy i koty okazują w takiej sytuacji niepokój. Oczywiście można by je obserwować i na tej podstawie przewidywać katastrofy. Na ogół bardziej ufamy jednak sejsmografom i innym fachowym przyrządom, ale naukowcy powoli przekonują się do niekonwencjonalnych metod. Przekonują się, gdy potrafią wyjaśnić mechanizm – na przykład okazuje się, że przed trzęsieniem ziemi zmienia się skład chemiczny wody w stawie. To wyjaśnienie naukowe zachowania ropuch. Ciekawe, czy po tym odkryciu chcąc uniknąć skutków trzęsienia ziemi, zaczniemy obserwować ropuchy, czy może analizować skład chemiczny wody.
Zapewne podobnie jest z owcami – wyczuwają coś, z czego my nie zdajemy sobie sprawy. Może żyły wodne, może jakieś uskoki gruntu, promieniowanie czy co tam jeszcze. W sumie co za różnica, co wyczuwają – ważne, czy dobrze (lepiej) się mieszka w domu zbudowanym w miejscu wybranym przez owce. Nie trzeba rozumieć, by korzystać. Tymczasem dla nas najważniejsze jest to wyjaśnianie. Podobno wyrabiając ciasto, trzeba mieszać składniki tylko w jedną stronę. Dlaczego? Czy to w ogóle prawda? Dziennikarze zapytali eksperta i proszę co powiedział dr inż. Andrzej Janicki: Spowodowane jest to wzajemną reakcją dwóch białek glutenowych, gliadyny i gluteniny, które są obecne w mące pszennej. (…) Ruch w jedną stronę sprzyja powstawaniu regularnych, mocnych powiązań obu białek glutenowych. No i proszę – oto wyjaśnienie. Teraz spokojnie możemy mieszać ciasto w jedną stronę, bez posądzenia o uleganie przesądom.
Mamy zatem dwa rodzaje wiedzy – tę naukową, zracjonalizowaną, sformalizowaną i tę zwyczajową, tradycyjną, intuicyjną. (Michael Polanyi w klasycznej już pracy The Tacit Dimension nazwał je wiedzą jawną i niejawną). Nie chodzi o to, która jest bardziej wartościowa, gdyż wcale nie musimy ich sobie przeciwstawiać. Mogą się uzupełniać, zupełnie jak rozum i wiara. Obserwacja zachowania zwierząt nie wyklucza obserwowania sejsmografów – wnioski mogą się wzajemnie potwierdzać. Poza tym w obu systemach możemy szukać odpowiedzi na różne pytania. Jeśli chcemy zbudować samolot albo zsyntetyzować jakiś związek chemiczny, postawimy na naukę, jeśli chcemy zbudować skrzypce o niepowtarzalnym brzmieniu – odwołamy się do tradycyjnych sposobów dawnych lutników. Podobnie chcąc przygotować regionalną potrawę, sięgniemy po babcine receptury, a nie po podręcznik technik żywienia.
Zastanawiające jednak, jak wielu (trochę) wykształconych ludzi ufa jedynie nauce. Są jak aptekarz Homais z „Pani Bovary”. Dla nich ta sama praktyka, na przykład mieszanie ciasta w jedną stronę, będzie przesądem do momentu, gdy w (naukowej) prasie ukaże się artykuł potwierdzający prawdziwość takiego przekonania. Tak jakby opinia naukowca, oparta zapewne na jakichś badaniach i dowodach, miała moc decydującą. Przy czym te badania nie polegają na degustacji przygotowywanych na oba sposoby ciast, ale na wyjaśnianiu procesów fizyko-chemicznych. Lata doświadczeń gospodyń domowych, lata prób i błędów, lata testowania przez rodziny domowych wypieków mają w tej perspektywie mniejsze znaczenie niż analiza powiązań białek glutenowych. Jest w tym jakaś protekcjonalność, a nawet – przekornie rzecz ujmując – coś z praktyk magicznych: naukowcy przystawiają swoją pieczątkę i ciasto zyskuje naukowo potwierdzony status przysmaku. A co jeśli jakiegoś zwyczaju nie daje się wyjaśnić, a mimo to potrawa wszystkim lepiej smakuje?
Nauka opiera się na eksperymencie, jest precyzyjna, ma też wbudowane w swoją praktykę procedury weryfikacji błędnych przekonań. Co znaczy także, że może się mylić, że dana teoria zostanie kiedyś zmodyfikowana/odrzucona. Pouczająca jest w tym kontekście historia Ignaza Semmelweisa, który zapoczątkował nowoczesną antyseptykę, a mówiąc prościej – nauczył swoich kolegów myć ręce przed operacją. Zresztą musiał ich długo przekonywać, gdyż jego teorię uważali za przesąd. Z drugiej strony tradycyjne przekonania nie muszą być wcale prawdziwe (jak je wtedy obalić?). Choć ja tam wierzę, że miejsce, które zwierzęta wybierają do odpoczynku, jest zdrowe także dla człowieka. Dlatego nieustannie próbuję dzielić z psem naszą kanapę/kanapkę (patrz zdjęcie).
Źródła:
http://www.inzynieriawiedzy.pl/wiedza/wiedza-jawna-i-niejawna
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ignaz_Semmelweis
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".