Poetka nazywa się Anna Mochalska. Pochodzi z Bydgoszczy, ale swoje dwa ostatnie tomy wydała w Łodzi. Być może w związku z tym podczas któregoś pobytu odwiedziła łódzki hotel „Savoy” i – jak wielu przyjezdnych – zainspirowała się tą niezwykłą budowlą. Piękna fasada, zakamarki na kolejnych piętrach, stylowe urządzone pokoje, absurdalny balkonik na tylnej ścianie, no i stuletnia winda z panem windziarzem – hotel ma klimat, choć nawet ten klimat wymaga remontu. W siedmiopiętrową scenę dla swojego przedstawienia przerobił go Michał Zadara, pisali o „Savoyu” Tuwim i Józef Roth, światowej sławy austriacki pisarz, którego powieść ma nazwę hotelu w tytule. Roth mieszkał tu i tworzył w roku 1924, co zostało nawet upamiętnione okolicznościową tablicą (niestety ktoś ułamał już i zabrał sobie głowę pisarza). Nocowało tu zapewne wielu twórców (sam rezerwowałem w „Savoyu” pokój Marcinowi Świetlickiemu), którzy być może kiedyś również zostaną uhonorowani tablicami pamiątkowymi. Na wszelki wypadek radzimy fundatorom ograniczyć się do płaskorzeźb i napisów. W tym budynku mieszkała i napisała jeden ze swoich najlepszych wierszy Anna Mochalska.
dziś prawdziwych windziarzy już nie ma. hotel Savoy
razem ze mną umiera jakiś świat.
niewielki, co prawda, ale powolny i cierpliwy świat.
trochę zaskakujący, trochę nie na miejscu świat.
bo widzi pani, ze mną jak z odkurzaczem centralnym –
moje przeznaczenie już jest nieuchwytne,
moja praca śmieszna i niewarta zachodu,
ale koniec końców wszystkich to urzeka –
taka śmierć, którą się ogląda.
kiedyś odkopią ten hotel i mój wieczny sen w windzie.
powiedzą, że w rytualnym akcie jeździłem do nieba.
każde piętro to kolejny stopień wtajemniczenia.
taki szaman w liberii. szaman małych przestrzeni.
W tytule dwa tytuły. Jeden Agnieszki Osieckiej (sparafrazowany), drugi Józefa Rotha. Postmodernistyczne połączenie kultury popularnej z wysoką. Trochę jak Łódź – Osiecka ma swoją tablicę trzy przecznice dalej. Gdyby Roth żył trochę później (albo Osiecka wcześniej) mogliby zostać kochankami z ulicy Traugutta. A Cyganie? Pamiętam z dzieciństwa tabor obozujący w Jurgowie koło Bukowiny, pamiętam też cygańską kapelę grającą w lokalach gastronomicznych przy Piotrkowskiej. Kontrabas, akordeon, skrzypce i zbieranie pieniędzy przy stolikach. Krótki numer i do następnej knajpy. Może zachodzili też do „Savoyu”?
Świat – trochę zaskakujący, trochę nie na miejscu. Jak siedmiopiętrowy hotel między kamienicami robotniczego miasta sto lat temu. Jak widok człowieka w uniformie obsługującego dziś windę. Najpierw coś zaskakuje nowością, a potem zaskakuje archaicznością. A potem zaskakuje nas, że przejście od pierwszej do drugiej sytuacji trwa tak krótko.
Tak jest z zawodami, zawody rodzą się i umierają, jak wykonujący je ludzie. Płatnerz czy łagiewnik już dawno przeszli do historii rzemiosła, kowal czy bednarz to zawody ginące (kowal dziś tylko artystyczny). Ale co z maszynistką czy telefonistką? Tak niedawno były specjalnościami z dziedziny nowych technologii. Dziewczyny zapisywały się na kursy maszynopisania jak na studia informatyczne. I nagle maszynistka to jest muzeum techniki, nagle telefonistka to jest postać z filmów o starych, dobrych czasach. Nagle windziarz to jest ciekawostka, turystyczna atrakcja. Praca niewarta Zachodu, co nie znaczy, że doceniana na Wschodzie (trzeba dla niej wymyślić Europę Środkową). Ale przecież lubimy takie ginące zawody, tak jak lubimy ginące gatunki zwierząt. Pokazuje się je w skansenach, na zlotach grup rekonstrukcji historycznej, bawi się w nie z dziećmi na warsztatach i z seniorami na uniwersytetach trzeciego wieku. Dziś przekonamy się (drodzy państwo/drogie dzieci), na czym polegała praca garncarza.
Nigdy nie bawiłem się w windziarza, ale bawiłem się w motorniczego. Kiedyś można było w drugim wagonie stać sobie na pomoście i trzymać ręce na korbach (zablokowanych), można było udawać, że się coś naciska, kręci, rusza i zatrzymuje pojazd. Czy to coś aż tak różnego od pracy windziarza? Windziarz to motorniczy pionowego tramwaju. Windziarz to kierownik wertykalnych wycieczek. To postać z archaicznej (już wkrótce) mitologii. Szyb windy jako znak postępu, szyb windy jako istniejąca poza czasem oś świata? Bawimy się symboliką niczym antropolodzy-amatorzy. Poeci – nieuznani prawodawcy znaczeń.
„Szaman małych przestrzeni” czy „mały szaman przestrzeni”? Dziecko zakrzywia przestrzeń wyobraźnią, dorośli – teoriami fizyków i psychoanalityków. Gdy byłem mały, w mroźne noce myślałem o łóżku w dziupli starego drzewa. Potem wyobrażałem sobie, że całe moje mieszkanie ma 6 metrów kwadratowych – zastanawiałem się, jak je urządzić. Dziś deweloperzy oferują już 14-metrowe kawalerki, a w Japonii podobno są mieszkania jeszcze mniejsze. Japoński windziarz mógłby zatem mieszkać w windzie – rozkładać sobie na noc matę, wieszać ubranie pod sufitem. Co noc mógłby spać na innym piętrze, śniąc, że podróżuje cygańskim taborem.
Foto: Łukasz Kaczyński
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".