Dziś dwieście pięćdziesiąty felieton cyklu, dwieście pięćdziesiąty piątkowy poranek, który witamy razem. Z tej okazji zamiast jubileuszowych podsumowań kilka słów o moim spotkaniu autorskim, które niedawno odbyło się w łowickiej galerii Browarna. Zaprosił mnie i rozmowę poprowadził Andrzej Biernacki, artysta znany nie tylko ze swoich obrazów, ale też z bezkompromisowych felietonów na temat polskiego życia artystycznego. Pogadaliśmy zatem jak felietonista z felietonistą, wymieniliśmy komplementy, trochę pożartowaliśmy. Ciekawie się zrobiło, gdy Andrzej – trochę dla podkręcenia dyskusji – wygłosił zdecydowaną opinię na temat natury felietonu. Otóż jego zdaniem jest to gatunek służący do krytyki, sporów i polemik. Wymaga od autora ostrego, wyrazistego postawienia sprawy, przeciwstawienia się głupocie, nieuczciwości czy hipokryzji. Lekkość pióra, dowcip, ironia mają w nim pracować na zwycięstwo nad przeciwnikiem. Przy czym walczyć/walić trzeba ostro i odważnie, bo inaczej nikt na taki tekst nie zwróci uwagi. Krótko mówiąc: męska rzecz, nawet nie słowna szermierka, ale boks i to bez rękawic.
No, nie wiem… Zapewne pisanie felietonów to nie gimnastyka artystyczna, ale nie jest to też chyba sport walki. Być może bardziej przypomina tenis, gdzie atomowym serwisom i smeczom towarzyszą efektowne skróty i loby pod końcową linię. Albo narciarskie skoki – trzeba się mocno odbić od jakiegoś szczegółu i lecieć aż po telemark puenty. W każdym razie przed zarzutem, że te moje teksty trochę za miękkie i mało bojowe, udało mi się obronić stwierdzeniem, że felieton to nie jest gatunek interwencyjny i że pewna niejednoznaczność wniosków służy sprawie. Poparła mnie pani z widowni, która posłużyła się metaforą powietrza potrzebnego czytelnikowi do swobodnego oddychania między linijkami tekstu. No właśnie – dać czytelnikowi trochę przestrzeni do zastanowienia się, wciągnąć go do rozmowy.
Nie zapominajmy o ważnym szczególe – felieton jest gatunkiem cyklicznym. Na ogół felietoniści mają stałe rubryki, w których zamieszczają teksty raz w tygodniu albo raz w miesiącu. Są więc jak znajomi, którzy odwiedzają nas regularnie i z którymi dobrze (lub tak sobie) się rozmawia. Kłopot z felietonistami walczącymi na tym polega, że każdy z nas – niezależnie od bycia czy niebycia felietonistą – ma dość ograniczony katalog spraw, które go bulwersują, z którymi lub o które chce walczyć. Być może będzie to wycinanie lasów, betonowanie miast, schroniska dla psów, być może przekręty lokalnej lub ogólnokrajowej władzy, być może kolesiostwo w instytucjach kultury. Wolność od przymusu szczepień lub głupota antyszczepionkowców. Powiedzmy 5-6 tematów, którymi będą nas atakować do znudzenia. I nawet jeśli się z nimi zgadzamy, jeśli potrafią błyskotliwie i niekonwencjonalnie przedstawić swoje racje, jeśli stosują przemyślne gry słów i dowcipne bon moty, to za którymś razem dziękujemy. Znamy to już, wiemy, jak się skończy. Felietonista, który niczym nie zaskakuje, jest jak kuzyn, który zawsze gada o samochodach i narzeka na PiS. Odwiedzamy go… gdy musimy.
Noblista Orhan Pamuk, który również pisywał felietony, tak charakteryzował sytuację gatunku w swoim kraju: W Turcji profesjonalny felietonista pisze felietony do czterech, pięciu gazet tygodniowo. Tematy czerpie zewsząd – z życia, geografii, historii. Wykorzystuje wszelkie źródła, od codziennej informacji prasowej po idee filozoficzne, od wspomnień po socjologiczne obserwacje, i korzysta z każdej formy narracji, każdej techniki pisarskiej. (…) Sukces osiągają ci najbardziej zapalczywi i bojowi -zdobywają sławę dzięki ostrym polemikom, śmiałości i szczerości. Wielu ich własna twórczość zaprowadziła przed sądy i do więzień. Wszystkowiedzący, mający zawsze gotową odpowiedź, (…) cieszą się zaufaniem i szacunkiem czytelników nie za to, że objaśniają świat (…), lecz za swą odwagę, brawurę i waleczność. Czyli jednak felieton jako rugby albo pięciobój nowoczesny (ze szczególnym uwzględnieniem szermierki i strzelania). Otóż tenże Orhan Pamuk napisał „Czarną księgę”, której bohaterem uczynił dziennikarza publikującego w prasie felietony. Pamuk napisał je za swojego fikcyjnego bohatera i włączył do powieści. Okazało się, że to te fragmenty najlepiej przyjmują czytelnicy. Nie ma się co dziwić – wielu ludzi lekturę pisma zaczyna od ulubionego felietonu.
Ozdóbka? Ornament? Błyskotka mająca przyciągnąć uwagę? Popis erudyty-błazna czy jednak samodzielny gatunek prawdziwej literatury? Na wspomnianym spotkaniu pewien mężczyzna zadeklarował, że jest miłośnikiem felietonów, które uważa za prawdziwą sztukę. Spytał o moich ulubionych felietonistów, ze swej strony zgłaszając do felietonowej Hall of Fame Janusza Głowackiego. Chętnie przystałem, dodając Pilcha i Masłowską, a także klasyków – Boya, Słonimskiego, Kisiela. Z zagranicznych Sándora Máraiego i Umberta Eco. Przypomniałem też sobie felietony z rubryk branżowych – sportowe felietony Jerzego Górzańskiego, które jeszcze w podstawówce czytałem w „Sportowcu”, motoryzacyjne felietony Łukasza Bąka w „Dzienniku. Gazecie Prawnej” czy teksty o sztuce Bronki Nowickiej. Lubiłem czytać Agatę Bielik-Robson w „Wysokich Obcasach” (zanim żonie znudziły się wysokie obcasy) i Annę Janko w „Zwierciadle” (przy okazji). Ale wyznam szczerze: najbardziej lubię swoje felietony. Wchodzę do wanny z moją „Wanną” i się delektuję nieskromnie. Czasami nawet zapominam odkręcić wodę.
Rys. Paweł Kwiatkowski
Felietony
Szczerze mówiąc, nie wyglądał. Nie wyglądał nawet na emerytowanego dyrektora. Nie wyglądał też na bezdomnego. Coś pomiędzy – wyglądał, jakby z kiedyś porządnie ubranego, pewnego siebie mężczyzny ktoś spuścił powietrze. Wyglądał trochę jak bałwan w trzecim dniu odwilży. Ale miał w oczach jakąś radość, rozmarzenie.
Felietony
Równo rok temu odeszła od nas wyjątkowa osoba - pani Barbara Grzelak, człowiek wielkiego serca, przyjaciółka artystów, twórczyni fundacji SNG Kultura i Sport. Z tej okazji przypominam swój tekst, który ukazał się w czerwcowym numerze "Kalejdoskopu".